[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stworek nie próbował atakować, lecz cofnął się w gmatwaninę gałęzi i korzeni tak głęboko, jak tylko mógł.Twarz miał skurczoną śmiertelnym strachem.Jego rysy przypominały do złudzenia ludzkie.Wielkie, jasnobrązowe oczy, krótki nos ponad szerokimi ustami.Ściągnięte groźnie wargi ukazywały imponujący zestaw zębów, ale oczy istotki były okrągłe z przerażenia.Po włochatych policzkach płynęły ciurkiem wielkie łzy.Przypominał sporą małpę.Wokół Aruthy i stworka rozległ się straszny harmider.Otaczało ich coraz więcej włochatych ludziko-stworków.Wyły szaleńczo i tupały nogami z dziką furią, lecz widać było, że to wszystko na pokaz; w ich zachowaniu nie było prawdziwego zagrożenia.Kilka co bardziej odważnych istotek udało atak, ale gdy Arutha zwrócił konia w ich stronę, uciekły natychmiast, piszcząc z przerażenia.Za Księciem pojawili się pozostali jeźdźcy.Zapędzona w ślepy zaułek istotka pisnęła żałośnie.Baru podjechał do Księcia.– Gdy zaatakowałeś, pozostałe pognały za tobą, panie.Ludzie zauważyli, że z włochatych twarzy stopniowo znika udawana wściekłość, a pojawia się wyraz skupienia.Szwargotały coś między sobą, a wydawane przez nie dźwięki przypominały do złudzenia pojedyncze słowa.Arutha schował broń.– Nie chcemy was skrzywdzić.Uspokoiły się natychmiast, jakby zrozumiały.Usidlony w pułapce patrzył na nich z rezerwą.– Co to jest? – spytał Jimmy Martina.– Nie wiem.Polowałem w tych lasach od chłopięcych lat, ale nie widziałem czegoś takiego.– To gwali, Martinie Długi Łuk.Odwrócili się błyskawicznie w siodłach.Tuż za nimi stało pięć Elfów.Jeden ze stworków przemknął bokiem, stanął przed Elfami i pokazał palcem na jeźdźców.– Calin, ludzi przyjść! – mówił łamanym językiem.– Oni krzywdzić Ralala.Ty zatrzymać ich, żeby oni nie krzywdzić jej.Martin zeskoczył z konia.– Witaj, Calin! – Padli sobie w objęcia.Potem przywitał się z pozostałymi Elfami.Martin zaprowadził ich do swoich towarzyszy.– Calin, pamiętasz mego brata?– Witaj, książę Krondoru.– Witaj, książę Elfów.– Rzucił okiem na otaczających ich gwali.– Przybyłeś w samą porę.Ocaliłeś nas przed licznym przeciwnikiem.Calin uśmiechnął się.– Wątpię.Nie wyglądacie na takich, którzy dają sobie w kaszę dmuchać.– Podszedł do Aruthy.– Minęło sporo czasu od naszego ostatniego spotkania.Co cię sprowadza w nasze puszcze, i to w tak dziwnym towarzystwie? Gdzie twoja gwardia i sztandary?– To długa opowieść, Calin.A poza tym chciałbym, aby usłyszeli ją również twoja matka i Tomas.Calin zgodził się chętnie.Cierpliwość to wśród Elfów sposób na życie.Teraz, gdy napięcie opadło, gwali zapędzona przez Aruthę w ślepy zaułek wyplątała się z gąszczu i dołączyła do swoich pobratymców.Kilka istotek zaczęło przeczesywać palcami jej futerko poklepując i głaszcząc, by uspokoić po ciężkich przejściach.Upewniwszy się, że jest cała i zdrowa, uciszyły się i dalej obserwowały Elfów i ludzi.– Calin, co to za istoty? – spytał Martin.Książę Elfów roześmiał się, aż w kącikach bladoniebieskich oczu pojawiły się drobne zmarszczki.Był równie wysoki jak Arutha, lecz jeszcze szczuplejszy niż wysmukły Książę.– Jak już mówiłem, nazywają się gwali.A ten łobuz ma na imię Apalla.– Poklepał po głowie tego, który zwracał się do niego.– Jest ich wodzem albo czymś w tym rodzaju, chociaż wątpię, czy w ogóle funkcjonują pośród nich tego typu pojęcia i hierarchia.Być może jest po prostu bardziej wygadany niż pozostali.– Spojrzał na towarzyszy Aruthy.– Co to za ludzie?Arutha przedstawił wszystkich.– Witajcie w Elvandarze – powitał ich Calin.– Co to jest gwali? – zapytał Roald.– To są gwali – zatoczył łuk ręką.– I to najlepsza odpowiedź, jaką mogę służyć.Mieszkały już z nami w przeszłości.W tym pokoleniu to ich pierwsza wizyta.To prosty ludek bez zdrady w sercu.Są nieśmiali i raczej unikają obcych.Kiedy się czegoś przestraszą, biorą nogi za pas.A kiedy wpadną w pułapkę bez wyjścia, udają wściekły atak.Nie dajcie się nabrać na te wspaniałe zębiska.Używają ich głównie do gryzienia twardych orzechów i pancerzy owadów, którymi się żywią.– Zwrócił się do Apalli.– Dlaczego próbowaliście wystraszyć tych ludzi, co?Gwali zaczął gwałtownie podskakiwać.– Powula robić mały gwali.– Wyszczerzył zęby w uśmiechu.– Ona nie ruszać się.My bać się, że ludzie krzywdzić Powula i mały gwali.– Bardzo dbają o swoje małe – powiedział Calin ze zrozumieniem.– Jeśli rzeczywiście chcielibyście skrzywdzić Powulę i jej dziecko, pewnie by zaryzykowali atak na was.Gdyby nie to, że akurat trwał poród, nigdy byście ich nie widzieli.– Spojrzał na Apallę.– W porządku.Ci ludzie to moi przyjaciele.Nie obawiaj się, nie zrobią Powuli i jej dziecku nic złego.Na te słowa z dającej poczucie bezpieczeństwa gęstwiny wysypały się całe rzesze gwali i zaczęły badać obcych z nie skrywaną ciekawością.Ciągnęły ich za ubrania, tak różne od znanych im dobrze zielonych bluz i brązowych spodni noszonych zwykle przez Elfy.Arutha zaledwie przez chwilę zdołał wytrzymać dosyć nachalne badanie.– Powinniśmy jak najszybciej dostać się na dwór twej matki, Calin.Czy twoi mali przyjaciele skończyli już?– Proszę.– jęknął Jimmy półgłosem, marszcząc wymownie nos i odpychając od siebie gwali, który zwieszał się z gałęzi tuż koło jego twarzy.– Czyż one nigdy się nie kąpią?– Niestety, nie – odpowiedział Calin.Zwrócił się do futrzanych istotek.– No, wystarczy tego dobrego.Musimy jechać.– Gwali przyjęły to z godnością i szybko zniknęły pomiędzy drzewami, z wyjątkiem Apalli, który wydawał się bardziej stanowczy i władczy niż pozostałe.– Jeśliby im pozwolić, robiłyby to przez cały dzień, ale są poczciwe i nie obrażają się, gdy się je przegoni.W drogę.– Odwrócił się do Apalli.– Ruszamy do Elvandaru.Zajmij się Powula.Możesz zajrzeć do nas, kiedy tylko będziesz miał ochotę.Gwali uśmiechnął się szeroko, pokiwał gwałtownie głową i czmychnął jak mysz za pobratymcami.Po chwili w puszczy nie było nawet śladu, że takie coś jak gwali w ogóle istnieje na świecie.Calin poczekał, aż Martin i Arutha dosiądą wierzchowców.– Jesteśmy najwyżej o pół dnia drogi od Elvandaru.– Książę Elfów i jego towarzysze ruszyli przez puszczę miarowym biegiem.Tylko Martin nie był zdumiony tempem narzuconym przez Elfy.Nie mogło się ono oczywiście równać z galopem konia, lecz utrzymanie go przez człowieka, i to przez pół dnia, graniczyło z niemożliwością.Po kilku chwilach Arutha zrównał się z Calinem, który sadził przez las długimi, swobodnymi susami.– Skąd pochodzą te stworki?– Nikt tego nie wie.To zabawna gromadka.Przychodzą tu z północy, może nawet zza wielkich gór.Pojawiają się nagle, zostają przez rok czy dwa i równie niespodziewanie znikają.Czasem nazywamy ich duszkami leśnymi.Nawet nasi tropiciele nie są w stanie podążać ich śladami, gdy odchodzą.Od ich ostatniej wizyty minęło prawie pięćdziesiąt lat, a niemal dwieście od poprzedniej.– Elf, biegnąc miarowo, oddychał swobodnie.– Co słychać u Tomasa? – zapytał Martin.– Książę Małżonek czuje się bardzo dobrze.– A dziecko?– Z małym też wszystko w porządku.To bardzo silne i ładne dziecko, jest wprawdzie trochę.inny, ale też i jego pochodzenie jest wyjątkowe [ Pobierz całość w formacie PDF ]