[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiwał tylko potakująco głową, a potem rzekł:— Aha, rozdwojenie jaźni albo coś takiego.Dobrze wyuczone objawy.Jaką książką się pan posługiwał?— Człowieku, to nie mówię ja, tylko Hiacynt.— Słuchaj no pan, jest pan tu aresztowany, a ja nie jestem dla pana człowiek, tylko komisarz.Proszę to zapamiętać, bo inaczej mogę być bardzo niemiły.— Dobrze, panie komisarzu — starałem się mówić jak najbardziej rzeczowo — o moim wyrachowaniu możemy mówić później, ale proszę pana, żeby poszkodowany pokazał wszystko, co ma.Interesują nas właściwie tylko metale.Jeśli mnie pan posłucha, zrobi pan dobry uczynek.Zauważyłem, że komisarz ledwie powstrzymywał śmiech, a potem zdecydowanie rzekł:— Nie mam prawa panu rozkazywać, ale myślę, że leżałoby to w interesie śledztwa, gdyby pokazał nam pan wszystkie metalowe przedmioty, jakie pan ma przy sobie.Mężczyzna wzruszył ramionami i coś zamruczał, jako że wariatów nie można denerwować, i opróżnił kieszenie.Okazało się, że faktycznie oprócz kluczy nic nie ma.Oczywiście podszedłem do niego i powąchałem, co starego zdumiało, ale nic mu się nie stało.— Co znalazłeś, Hiacynt? — zapytałem, żeby przerwać niezręczne milczenie.— Powinien tu być, a nie ma.Nie rozumiem.— Dość komedii! — zagrzmiał komisarz.Następnie zapytał poszkodowanego, czy zgłasza sprawę, a kiedy ten potwierdził, wskazał mu, gdzie ma podejść.Potem zwrócił się do mnie.Zażądał moich personaliów.— Wie pan, ja to robię dopiero po pierwszej rozmowie z zatrzymanym napastnikiem, żeby nie ulegać sugestii jego nazwiska — wyjaśniłmi.— Pierwsze wrażenie może zniweczyć opinia przywiązana do czyjegoś nazwiska.Gdy dowiedział się, jak się nazywam, że mam trzydzieści lat i że jestem głównym kasjerem w „Excelsiorze", podszedł do mnie bez słowa i pociągnął nosem.— Dziwne, nie czuć alkoholu.Człowiek na pańskim stanowisku jednak nie robi takich rzeczy, żeby rabować w biały dzień.— Powiedziałem, że to nie ja zrobiłem, tylko Hiacynt.On działa pod silną presją psychiczną, a prócz tego nie zna naszych obyczajów i dlatego tak się stało.— Pan ciągle to samo.Bardzo mi przykro, ale muszę pana posłać do celi, a co do reszty, zobaczymy.Kiedy mnie wyprowadzali, ujrzałem w korytarzu Dolores.Ona też mnie zauważyła.Chciała podejść, ale jak zobaczyła, że prowadzi mnie dwóch policjantów, zrezygnowała.Jeszcze zdążyłem spostrzec, że jakiś policjant wprowadził ją do komisarza.Cela była przestronna i, jak mi powiedzieli współtowarzysze, komfortowa.Miała umywalkę i doprowadzoną zimną wodę.Zło jednak tkwiło w tym, że ja byłem ósmy i ta przestronność straciła siłę wyrazu.Najpierw mnie zapytali, za co zostałem przymknięty.Powiedziałem, że oskarżają mnie o napad rabunkowy, ale że nie jestem winien.Wszyscy ze zrozumieniem pokiwali głowami, a jeden powiedział, że to zupełnie zrozumiałe, że w celi nie mówi się więcej, niż się powiedziało śledczemu.Jeśli o mnie chodzi, zgodziłbym, się z takim tłumaczeniem, ale Hiacynt poczuł się w obowiązku powiedzieć:— Ależ nie chcieliśmy go okraść, tylko stwierdzić, co ma przy sobie.— Dobrze, dobrze — rzekł jeden, który dotąd drzemał na łóżku — czy nie mogłoby lu być trochę ciszej? Następnie przyjrzał mi się lepiej i wstał, jakby go osa użądliła.— Zaraz, zaraz, my się chyba skądś znamy.Było to wypowiedziane pod moim adresem.Spojrzałem na typa.Tak, oczywiście, gdzieś go widziałem.Nagle mnie olśniło.— Czy to nie od pana kupiłem torbę? — zapytałem zdziwiony, że tego biednego człowieka, dla którego życie było tak okrutne, że go zmusiło do sprzedawania drogich pamiątek, spotykam w więzieniu.— Słowo daję — rzekł odwracając przy tym głowę.— Wie pan, gdybym wiedział, żeśmy z tej samej branży, nie brałbym pieniędzy.A wyglądał pan tak przyzwoicie, jakby stworzony, żeby kupić kradziony towar.A więc jeszcze i to.Kupiłem kradzioną torbę, co także jest karalne.Ale ten czyn można było ułożyć na samym dole mojej przestępczej drabiny [ Pobierz całość w formacie PDF ]