[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale Piszczyk umiał teraz nad sobą panować, bo zmienił sięnaprawdę.Otóż po raz pierwszy w życiu zaczął wybiegać myśląnaprzód.Obmyślił nawet swego rodzaju plan - a raczej ociekającyśliną scenariusz z nieprawdopodobnie ekstatycznym punktemkulminacyjnym - który stał się opoką jego nowej egzystencji.Sęk w tym, że do wcielenia planu w życie Bylighter potrze-bował całego tajnie zgromadzonego zapasu "supertęczy".Połowęmusiał już oddać obu Sierotkom, bo zagroziły, że powiedzą owszystkim Rayneemu.Co znaczyło, że nie może spróbować aniodrobiny, bo nie miał najmniejszego pojęcia, ile proszkupochłonie realizacja planu.Poza tym doskonale wiedział, że jeślipołknie choćby jeden kryształek, będzie chciał więcej.Już zawszebędzie chciał więcej i więcej.Skoncentruj się na realizacji planu - powtarzał sobie w du-chu.Jeśli chcesz, żeby starczyło ci proszku, myśl o planie.io Zorzy! Tak, o planie.i o pięciuset dolarach! W uszach zabrzmiał mu przeraża-jący głos Rayneego i Piszczyk poczuł, że robi mu się niedobrze.Była już sobota rano, a na niedzielę miał ustawić.Boże, nigdytego nie zrobi, nigdy nie zdobędzie tych pięciuset dolarów, chybaże.I nagle:- Najwyższa pora.Myślałam, że przepadłeś na amen.- Głos oddrzwi.Bylighter obrócił się jak dzgnięty ostrogą.Nie wierzyłwłasnym oczom i uszom.- Sandy! Chryste, Sandy.Jezu, tyle razy ppp.próbowałemsię z tobą.sss.skontaktować.Tak mi.- Nie mógłwykrztusić nic więcej.Płacząc objął dziewczynę i mocno jąprzytulił.Na szczęście się cofnął, ponieważ Sandy Mudd napięławyrobione mięśnie, zacisnęła pięści, a na jej twarzy zastygłamaska czystej wściekłości.A wszystko za przyczyną pewnego dowodu pośredniego, jakmawiają prawnicy.Otóż Piszczyk miał rozpiętą koszulę.Stojąc przy drzwiach,Sandy doskonale widziała znikające już - ale wciąż wyrazne -ślady zębów na jego białej, chudej szyi.Zlady zębów Kaaren, niemiała co do tego prawie żadnych wątpliwości.Zlady zębów jejprzyjaciółki i partnerki, którą zgwałcono, okaleczono i porzuconow zimnej, słonawo-mokrej ciemności, gdzie umarła z mikroskopijnymskrawkiem skóry w ustach.Sandy chciała Bylightera zabić.Chciała rozszarpać mu gardłogołymi rękami i wyjść z Dziurawego Pączka nie oglądając się zasiebie.Wiedziała, że jest w stanie to zrobić.A gdyby zniszczyłaukryty nadajnik, gdyby wywróciła kilka krzeseł i ułożyła zgrabnąhistoryjkę o wymuszonej samoobronie, niewykluczone, że uszłobyjej to na sucho.Ale nie mogła tego zrobić, bo w tym samym momenciezrozumiała, że koledzy mają rację.Bylighter to za mało.Podobniejak Ben Koda, Charley Shannon i Tom Fogarty, Sandy chciała dopaśćich wszystkich.- W czwartek nas olałeś, co, panie kolego? - spytała omia-tając Piszczyka wściekłym spojrzeniem.- Boże, sss.słuchaj, tak mi przykro, nnn.naprawdę miprzykro.Próbowałem, wierz mi.- Taak? To musiałeś kiepsko próbować.Moi chłopcy czekali naciebie dwie godziny, a ty jak kamień w wodę.- Www.wiem.- Przełknął nerwowo ślinę, myśląc gorączkowo,jak odzyskać zaufanie dziewczyny.Tak bardzo jej terazpotrzebował.- Posss.Posłuchaj, dzwoniłem, Chryste, wczorajdzwoniłem co najmniej dwadzieścia razy.I zostawiłem wiadomość,tak, zostawiłem wiadomość.Pewnie gdzieś wyjechałaś, możepopłynęliście jachtem albo.- Nie, nigdzie nie popłynęliśmy.Moi przyjaciele tak sięwkurzyli z powodu tej koki, że nie chcieli nigdzie płynąć.Mówięci, skakałam z radości.- Złośliwie odczekała kilka sekund, żebyjeszcze bardziej dobić bezradnego Piszczyka.- Tak czy siak -dodała nieco łagodniejszym tonem - powiedzieli, że moglibyśmypopłynąć w przyszłym tygodniu, jeśli.- zawiesiła głos ispojrzała Piszczykowi prosto w oczy.Zrozumiał.Po kilku sekundach.- Aha, to znaczy, że jeśli.Wolno skinęła głową.- Tak.Przekonałam ich, żeby dali ci jeszcze jedną szansę.- To śśś.świetnie.- Odetchnął głęboko, usiłując przypo-mnieć sobie, jak to wszystko zaplanował.Tak, miał ją skłonić,delikatnie i rozważnie, żeby zamiast kokainy kupiła dwadzieściapięć dekagramów analogu.- Tylko widzisz, wysokogatunkowakokaina jest teraz bardzo poszukiwana.- Chcesz powiedzieć, że po tych wszystkich obiecankachcacankach nie możesz zdobyć pięćdziesięciu gramów koki?! -spytała z niedowierzaniem.- Piszczyk, jak pragnę zdrowia, co zciebie za handlarz?!- No tak.Jakoś mi się ostatnio nie układa.- Zerknął nadziewczynę i zrozumiał, że lada chwila straci ją bezpowrotnie.-Ale naprawdę - dodał szybko - naprawdę harowałem jak wół, żebyzdobyć dla was ten nowy towar.Wszyscy go teraz poszukują i.- Te prochy o których mówiłeś w czwartek? Posłuchaj,Piszczyk.Moich przyjaciół interesuje tylko koka.Ustaliliśmyprzecież, że.- Tak, wiem, ale pamiętasz, ile ta koka miała kosztować?- No jasne.Dwa tysiące pięćset za dwadzieścia pięć gramów zdziesięcioprocentową zniżką, jeśli wrócimy po więcej.Też miinteres - mruknęła sarkastycznie.- No i co?- Widzisz, przekonałem szefa, żeby sprzedał wam towar pospecjalnej cenie.Rozumiesz, w zeszłym tygodniu zawaliłem,więc.Tak czy inaczej, szef postanowił, że za prawie tę samącenę sprzeda wam dwieście pięćdziesiąt gramów tego nowegoanalogu.No wiesz, to rodzaj takiej próbnej oferty.- Uśmiechnąłsię z nadzieją.- No nie, Piszczyk.Za pięć kawałków chcesz nam opchnąććwierć kilo czegoś, o czym nigdy w życiu nie słyszeliśmy?!- Właściwie to za pięć pięćset, bo pięćset muszę mieć.zgóry.Sama widzisz, że propozycja jest.- Aha, i jeszcze pięćset z góry.Słuchaj, na jakim ty jesteśprocencie? - spytała podejrzliwie.- Hę? Ależ nie, nie, to nie o to chodzi.Po prostu muszę.muszę załatwić pewne sprawy z szefem, dlatego.Przecież wiesz,jak jest.Sandy pokręciła głową.- Nie wiem, Piszczyk.I nie sądzę, żeby moi chłopcy byli tymzainteresowani.Jak ci mówiłam, wolimy kokainę.Poza tym, nawetjeśli to dobry towar, co zrobimy z dwudziestoma pięciomadekagramami? Nas jest tylko czworo, na miłość boską.- %7ładen problem.Jak tylko wejdziemy z tym na rynek, cenanatychmiast podskoczy.Będzie co najmniej dwa razy większa niżcena koki, zobaczysz.Bo towar jest legalny i będzie legalnyprzez długi czas.Prawdziwy dynamit, a legalny, rozumiesz? Jezu,przecież na tym, czego nie zużyjecie, moglibyście zrobić fortunę.- Ale w sumie to chodzi o to, że nie możesz załatwić anigrama koki, tak? - spytała poirytowana.- Nnnooo.tak, a przynajmniej nie teraz.Może za tydzień,góra dwa tygodnie, wtedy tak.Ale jak Boga kocham, Sandy - błagał- mówię ci, te prochy są dwa razy lepsze niż koka.- No dobra.Zrobimy tak.Zadzwonię do moich przyjaciół ispytam, co oni na to.- Jasne, pewnie, zadzwoń.Telefon jest na biurku.- Nie, dziękuję.Wolę z budki.Nie będę tak skrępowana.- A.tak, oczywiście, rozumiem.- Przytaknął nerwowo.- Poprostu myślałem, że.- Zostań tu, a ja zadzwonię - rzuciła zdecydowanie.Przekażęim, co mi powiedziałeś, i jeśli na to pójdą, dobijemy targu.Jeśli nie.- Wzruszyła ramionami.- Tak to już jest.- Dobrze, pewnie.Tak to już jest [ Pobierz całość w formacie PDF ]