[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Już oddziesiątej rano czuwał w hotelu usytuowanym na ukos od Clairmont- po drugiej stronie sąsiadującego z nim parku - w pokoju nanajwyższym piętrze.Dzięki nieustannie napływającym meldunkom dobrze ukrytegoBarta Harringtona oraz dzięki wysiłkom obserwacyjnym Sandy,Charleya i Bena, Tom Fogarty zdobył w miarę dokładne rysopisyośmiu "czarnych typów" wciąż przebywających w Clairmont, pięciusnujących się po parku, rysopisy członków ekipy zastępcyprokuratora okręgowego, przynajmniej trzech innych - jak dotądnie zidentyfikowanych - osobników, którzy nie nawiązali z nikimkontaktu i mogli być po czyjejkolwiek stronie, oraz rysopishotelowego recepcjonisty marznącego samotnie w głębi parku.- Wygląda na to, że będzie tu jak na strzelnicy - mruknąłShannon obserwując przez noktowizor sporadyczne ruchy jednej zezmotoryzowanych czujek przed parkiem.Bóg wie, dla kogopracowała.- Dlatego wcale nie jestem pewien, czy mi się to podoba -stwierdził spokojnie Fogarty.- Was dwóch na.- Chciałeś powiedzieć "was troje", prawda? - spytała odniechcenia Sandy przyciskając do oka wizjer wyposażonego wnoktowizor aparatu.Próbowała sfotografować twarz jakiegośblondyna czy blondynki w jednym z dalszych okien hotelu,doskonale wiedząc, że Kaaren poradziłaby sobie za pierwszymrazem.Fogarty chciał powiedzieć, że czworo, bo Sandy liczy siępodwójnie, ale zmienił zdanie.Zerknął na zegarek.- Jest w tej chwili dokładnie dziesiąta trzydzieści - oznaj-mił.- Już pora.Ruszajcie.Cała trójka - dodał z naciskiem naostatnie słowo.- Mamy potwierdzenie od Barta, że Bylighter jużtam jest.Czeka na was w głębi parku.- No to chodźmy.- Koda wyciągnął zza pasa nabitą czter-dziestkę piątkę i rzucił ją na łóżko.- Gotowi?- Chyba tak - szepnęła Sandy.Położyła aparat na stół iodetchnęła.Głęboko i spokojnie.Najwyższy czas, żebyśmy zaczęli zarabiać na to wystawneżycie - burknął Shannon.Jego czterdziestka piątka i Walther Sandy dołączyły dopistoletu Bena.Troje nieuzbrojonych agentów stało już w progu,kiedy nagle.- Czekajcie.- Fogarty chciał coś powiedzieć, ale sięzawahał.- Tak, szefie? Mamy szybko wracać? - Koda zachichotałzłośliwie.Teraz, kiedy wszystko miało się lada chwila zacząć,był spokojny i opanowany, gotowy odegrać swoją rolę.- Tak, o północy chcę ją widzieć w łóżku - odwarknąłFogarty.- Uważajcie na siebie i.- Podniósł rękę.- Moment.-Stał w półmroku przyciskając do ucha niewielki odbiornik.Potemgo odłożył.- To Bart.- Jego głos brzmiał jakoś dziwnie.- Przed chwilązauważył Rayneego.Eugene Bylighter kręcił się nerwowo w migotliwym świetlelatarni już od pięciu minut.Wreszcie spostrzegł znajome sylwetkiSandy Mudd i jej dwóch przyjaciół.- Sss.Sandy! - zawołał dzwoniąc zębami.- Ttt.tutaj!- Co ci jest, Piszczyku? Zimno? - spytała Sandy podchodzącdo przestępującego z nogi na nogę Bylightera.Skoncentrowana naswojej roli, kątem oka widziała, że Ben i Charley rozglądają sięczujnie po okolicy sprawdzając, czy za czarnymi pniami drzew lubw tajemniczych cieniach nie ukrywa się groźny morderca, któregotak bardzo pragnęli schwytać.Bylighter wzruszył ramionami i unikając krótkiego przeni-kliwego spojrzenia błyszczących oczu Shannona, odparł:- Nie, po prostu.No wiesz, chciałbym to jak najszybciejzacząć.- Piszczyku, pozwól, to są moi przyjaciele.Ben i Charley.Opowiadałam ci o nich.- A tak, oczywiście.Cześć! - Bylighter kiwnął głową, wsu-wając ręce do kieszeni kurtki.- Gdzie ten twój facet? - warknął Koda ignorując jegonerwowy uśmiech.- No.chyba zaraz.W tej samej chwili dwa samochody mijające park - jechały wprzeciwnych kierunkach, równoległymi do siebie uliczkami - naglewyhamowały i zatrzymały się przy krawężniku.Na oczach KodyShannona, Mudd, Bylightera i około trzydziestu innychobserwatorów czuwających w ukryciu wokół parku, drzwi samochodustojącego najdalej od hotelu Clairmont otworzyły się i na chodnikwysiadł mężczyzna w doskonale widocznej furażerce, ozdobionejbłyszczącą gwiazdą.- O żesz kurwa.- szepnął Koda.Brzuchaty Generał ruszył w ich stronę.W czterech pokojach Clairmont i w jednym pokoju na szczyciehotelu po drugiej stronie ulicy zabrzmiały te same słowa:-To on! To on!Poza noktowizorem zamontowanym na strzelbie, który nieprzestawał omiatać terenu wokół Kody, Shannona, Mudd iBylightera, oraz poza zepsutą kamerą gorączkowo rozbieraną naczęści przez ludzi z ekipy zastępcy prokuratora okręgowego, każdasztuka sprzętu optycznego w hotelu Clairmont została natychmiastskierowana na Generała.A Generał podchodził właśnie do czterech ciemnych postacistojących w głębi parku.Podobnie jak Bylighter, ręce trzymał wkieszeni.Dobry wieczór.- Skinął dostojnie głową.- Obawiam się, żeto niezbyt szczęśliwe miejsce na spotkanie, ale, jak państwo napewno rozumieją ma też swoje zalety.- Zlustrował wzrokiemmroczną okolicę i nie omieszkał zauważyć walizeczki w lewej ręceShannona.- Piszczyka oczywiście znam - mówił dalej, pozdrowiwszyBylightera przyjacielskim skinieniem głowy.- Pani Sandy Mudd,jak przypuszczam, prawda? - Skinął głową po raz trzeci i spojrzałna Kodę i Shannona.- A panowie.?- Ben - mruknął Koda trzymając ręce na biodrach; były wkażdej chwili gotowe do użytku w przeciwieństwie do rąk Generała,który jak dotąd nie raczył ich wyjąć z kieszeni płaszcza.- A toCharley.- Wskazał gestem przyjaciela.- Ben i Charley - powtórzył Generał, jakby szufladkując ichw swojej kartotece.- Bardzo dobrze.- Co pan na to, gdybyśmy zeszli z tego światła i pogadali wjakimś ustronniejszym miejscu? - zaproponował Koda.- Eee.Ale tam już ktoś.- Piszczyk nie dokończył, boprzerwał mu Shannon:- To wstanie - warknął.Z Charleyem i Benem na czele, pięć ciemnych sylwetek ruszyłow stronę metalowych ławek ustawionych półkolem poza zasięgiemświatła.Zatrzymali się przy nich i spojrzeli na przemarzniętegorecepcjonistę.- Chcemy tu usiąść - oświadczył bez wstępów Koda.Mimostrachu i podniecenia recepcjonista popatrzył na nich wyniośle irzekł:- Przepraszam, ale siedzę tu już od.I nagle stwierdził, że kołnierz wiatrówki zaciska mu sięwokół szyi, że czyjaś ręka podnosi go z ławki i że przeszywa gospojrzenie stalowych, błyszczących oczu bardzo czarnego Murzyna.- Spierdalaj stąd - syknął Charley i zwolnił uchwyt.Recepcjonista omal nie narobił w spodnie.Mieli wrażenie, żezniknął w ciemności, zanim jeszcze dotknął nogami ziemi.Shannon mrugnął do Generała i burknął:- Serdecznie zapraszam [ Pobierz całość w formacie PDF ]