[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Co z ciebie za kapłan?! - zdumiał się Jocelin.- Powinieneś wiedzieć.Taki sam jak ty.Bardzo marny.Wiem o tym.No a Iwo, Jocelinie? Chłopiec mianowany kanonikiem.Tylko dlatego, że ojciec jego dał drewno na budowę.Rozumiesz? On ma takie same prawa w kościele jak ty.Lub ja.Ale wyrządzi mniej szkody.Spędza czas na dzwonieniu.Ciążyłeś nad nami jak jakieś nieszczęście.Nieraz widok ciebie u władzy ściskał mi serce i pozbawiał tchu.I jeszcze ci coś powiem.Choć nad naszymi obradami ciąży ta kamienna machina, w kapitule panuje spokój i nastrój przyjaźni, jakby rozlano tam balsam - bo ciebie nie ma.- Anzelm!- Pamiętasz, co powiedziałeś na zebraniu kapituły, gdy ja się wypowiadałem przeciwko budowie wieży? Bo robiłem to.Nigdy tego nie zapomnę.Wobec wszystkich powiedziałeś: “Siadaj, Anzelmie!" Pamiętasz? “Siadaj, Anzelmie."- Dajmy temu spokój.Nie ma nic więcej do zrobienia ani do powiedzenia.- I jeszcze sprawa świec.-- Wiem.- I wreszcie, Jocelinie, jeśli chcesz, by o wszystkim : mówić otwarcie, jest jeszcze sprawa katedry.- Czy nie możesz już pójść sobie?- Musisz przyznać, że to był szczyt wszystkiego - próbować zmuszać człowieka w moim wieku, by pilnował pomocnika murarza.- Przebacz mi.- Naturalnie, że ci przebaczam.Przebaczam ci.- Proszę cię, nie przebaczaj tego czy tamtego, świecy czy obrazy.Przebacz mi, że jestem, jaki jestem.- Powiedziałem, że ci przebaczam.- Czy naprawdę tak czujesz, Anzelmie? Powiedz, że tak.Kroki oddaliły się po schodach.Potem zaległa cisza.Upłynęło wiele czasu, nim poczuł, że coś się koło niego zmieniło.Ludzie przychodzili i tańczyli mu przed oczami, przewijali się i znikali.Nie widział wśród nich wyraźnie nikogo prócz ojca Adama.- Pomóż mi, ojcze! - zawołał.Ojciec Adam podszedł bliżej i zaczął rozplątywać sprawy i wyjaśniać.Ale to do niczego nie prowadziło: były one zbyt zaplątane, a zła roślina wyrastała wśród tego i ponad tym wszystkim.W końcu Jocelin nie czuł już nic prócz bólu w plecach, piekącego jak ogień, gdy obracali go i opatulali w owczą wełnę, i roztapiającego się we łzach smutku, który ściskał go za gardło.Ojciec Adam nie rozumiał nic z jego gestów, ale mówił mu, że jest słaby i omamiony i że jedynie ważna jest dobra wola.Nie pojmował, jak ważne jest uzyskanie przebaczenia od tych, co nie są prawdziwymi chrześcijanami, l jak wobec tego konieczne jest zrozumienie ich; ani jak bardzo jest to niemożliwe.Jocelin zrobił się teraz przebiegły: wiedział, że będzie musiał wymknąć się ojcu Adamowi.Czekał na odpowiedni dzień, bo zdarzały się dni, kiedy blask słoneczny kładł się jasną plamą na podłodze, a on wiedział dokładnie, gdzie jest.W jeden więc z takich dni udawał, że śpi wyczerpany, słysząc, jak ojciec Adam krząta się po pokoju.Otworzył ukradkiem jedno oko i obserwował plecy małego człowieczka, kiedy skierował się ku schodom.Zebrał siły, z trudem wstał spuściwszy nogi z łóżka i zaczekał, aż minie mu zawrót głowy.Zrobił parę kroków trzymając się ściany, włożył na głowę piuskę, a na ramiona płaszcz.Zwlókł się po schodach na drżących z osłabienia nogach.Wielka sień była pusta.Nie płonął już tu ogień ani świece.Ale było dużo światła, a nad oknami poruszały się cienie.Jakaś świeżość w powietrzu wzbudziła smutek w jego sercu.Wyciągnął ze stosu drewna ułożonego na palenisku kij i wsparł się na nim.Stał chwilę namyślając się.“Wyjdę drzwiami od tyłu i nikt mnie nie zobaczy.I nie będę musiał oglądać kamiennej iglicy."Za drzwiami na gęstej trawie leżał stos drewna.Jakiś silny zapach odurzył go, więc nie bacząc na swoje plecy.oparł się o ten stos i czekał, aż przepełniający go smutek spłynie łzami.Poczuł ruch nad głową i przez chwilę ogarnęła go szalona nadzieja.Wykręcił szyję i spojrzał w górę.Chmura aniołów, różowych, białych i złotych, jaśniała w słońcu.To one napełniały powietrze ową słodką wonią, ciesząc się słońcem i światłem.Unosiły się w koronie jasnych liści, spośród których sterczało coś wysokiego i ciemnego.Głowa jego kołysała się wraz z aniołami i nagle pojął, że to jabłoń o więcej niż jednej gałęzi.Rosła za murem, wznosząc się ku górze w obłoku kwiatów i spadających płatków.Fontanna, cud, drzewo jabłoni [ Pobierz całość w formacie PDF ]