[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Naprawdę trzeba ci to wyjaśniać? - mruknął Khardhu, otwierając szeroko oczy w udawanym zaskoczeniu.- No dobrze.Dlaczego, na waszych, moich albo jego bogów, Alberico miałby zawracać sobie głowę robieniem z was niewolników? - Wymierzył kościsty palec w kupca, który wszczął dyskusję.- Gdyby spróbował czegoś takiego, to zakładam, że we Wschodniej Dłoni znalazłoby się, chociaż z trudem, jeszcze tyle męstwa, że moglibyście się obrazić.Moglibyście nawet.podnieść bunt! - Ostatnie słowa wypowiedział przesadnie teatralnym szeptem.Odchylił się w tył, śmiejąc się z własnego dowcipu.Nikt mu nie zawtórował.Ettocio spojrzał nerwowo na drzwi.- Z drugiej strony - ciągnął Khardhu, wciąż trzęsąc się ze śmiechu - jeżeli będzie was powoli drenował do sucha podatkami, cłami i konfiskatami, to osiągnie taki sam skutek, nikogo nie rozwścieczając na tyle, żeby podjął jakieś działanie.Coś wam powiem, panowie.- Tu pociągnął długi łyk piwa.- Alberico z Barbadioru to sprytny człowiek.- A ty - odezwał się gniewnie szarooki mężczyzna, przechylając się przez swój stół - jesteś aroganckim, bezczelnym cudzoziemcem!Uśmiech zniknął z twarzy Khardhu.Skrzyżował spojrzenie ze wzrokiem kupca, a Ettocio odczuł nagle wielkie zadowolenie, że zakrzywiony miecz wojownika spoczywa razem z bronią innych podróżnych za kontuarem.- Jestem tu od jakichś trzydziestu lat - powiedział cicho czarnoskóry mężczyzna.- Założę się, że mniej więcej tyle, ile ty żyjesz.Strzegłem na tej drodze kupieckich karawan, kiedy ty moczyłeś się w łóżku.A jeśli jestem cudzoziemcem, no cóż.kiedy ostatni raz się dowiadywałem, Khardhun był wolnym krajem.Pobiliśmy najeźdźców, czego nie można powiedzieć o nikim tu, w Dłoni!- Wy mieliście magię! - wybuchnął nagle młodzieniec przy kontuarze, przekrzykując pełen oburzenia gwar.- My byliśmy bezbronni! To jest jedyny powód! Jedyny!Khardhu odwrócił się twarzą do chłopaka z ustami wykrzywionymi pogardą.- Jak chcesz się uspokajać taką myślą przed snem, to proszę bardzo, malutki.Może w ten sposób lepiej się będziesz czuł, płacąc podatki na wiosnę albo głodując jesienią z braku zboża.Ale jeśli chcesz poznać prawdę, to wyjawię ci ją za darmo.Podczas tej przemowy hałas się uciszył, ale kilku mężczyzn wstało, świdrując Khardhu wściekłym wzrokiem.Wojownik rozejrzał się po sali, jakby uznając chłopca przy kontuarze za niegodnego swej uwagi, i bardzo wyraźnie powiedział:- Pobiliśmy Brandina z Ygrathu, kiedy nas najechał, ponieważ Khardhun walczył jako kraj.Jako całość.Wy dostaliście lanie od Alberico i Brandina, ponieważ za bardzo byliście zajęci wzajemnymi utarczkami granicznymi albo tym, który diuk czy książę ma poprowadzić waszą armię i jaki kapłan lub kapłanka ją pobłogosławi, albo kto ma walczyć pośrodku, a kto na prawej flance, gdzie ma być pole bitwy i kogo bogowie kochają najbardziej.W rezultacie wszystkie wasze dziewięć prowincji przeciwstawiło się czarnoksiężnikom po kolei, palec po palcu.Zostały oczywiście złamane niczym kostki kurczęcia.Zawsze myślałem - powiedział przeciągle w kompletnej ciszy - że walczy się najlepiej dłonią zwiniętą w pięść.Leniwym gestem poprosił Ettocio o jeszcze jeden kufel.- Zaraza na twój bezczelny khardhuński łeb - wydusił z wysiłkiem szarooki.Ettocio odwrócił się, żeby spojrzeć na niego.- Niech na zawsze pochłonie cię ciemność Moriany, bomasz rację!Ettocio nie spodziewał się tego, podobnie jak nikt inny w gospodzie.Wszyscy pogrążyli się w ponurych wspomnieniach.- Ale cóż możemy zrobić? - rzucił płaczliwie w powietrze młodzieniec przy kontuarze.- Kląć, pić i płacić podatki - odpowiedział z goryczą kupiec wełny.- Muszę powiedzieć, że bardzo wam współczuję - powiedział z zadowolną miną samotny kupiec z Senzio.Była to niefortunna uwaga.Zirytowała nawet Ettocio, słynącego z flegmatycznego usposobienia.Młodzieniec przy kontuarze kipiał ze złości.- Ach, ty, ty.Nie do wiary! Jakim prawem wy.- Uderzył w kontuar w ślepej furii.Pulchny Senzianin uśmiechnął się z charakterystyczną dla wszystkich Senzian wyższością.- Właśnie, jakim prawem! - Lodowate spojrzenie szarych oczu było przeszywające.- Z moich ostatnich wiadomości wynika, że kupcy z Senzio ręce mają tak zajęte płaceniem danin dla wschodu i zachodu, że nie mogą nawet wydobyć swego wyposażenia, by sprawić przyjemność żonom!Spotkało się to z głośnym wybuchem rubasznego śmiechu.Nawet stary Khardhu uśmiechnął się lekko.- A z moich ostatnich wiadomości wynika - odparł poczerwieniały Senzianin - że namiestnik Senzio jest jednym z nas, a nie kimś przywiezionym z Ygrathu czy Barbadioru!- A co się stało z waszym diukiem? - odparował kupiec z Ferraut.- Senzio okazało się tak tchórzliwe, że aby nie zdenerwować tyranów, wasz diuk zdegradował się do stanowiska namiestnika.Jesteś z tego dumny?- Dumny? - zapytał szyderczo szczupły kupiec.- On nie ma czasu na żadną dumę.Zbyt jest zajęty spoglądaniem w obie strony, żeby zorientować się, któremu wysłańcowi którego tyrana powinien zaproponować swoją żonę!I znów ochrypły, przepełniony goryczą śmiech.- Masz ostry język jak na człowieka podbitego - rzekł zimno Senzianin.Śmiech ucichł.- Skąd pochodzisz, że tak szybko odmawiasz odwagi innym ludziom?- Z Tregei - odparł cicho zapytany.- Z okupowanej Tregei - poprawił jadowicie Senzianin.- Z pokonanej Tregei.Gdzie rządzi barbadiorski namiestnik.- Padliśmy ostatni - powiedział Tregeańczyk trochę zbyt butnie.- Borifort bronił się najdłużej ze wszystkich placówek.- Ale padł - rzekł bez ogródek Senzianin, pewny już swej przewagi.- Nie śpieszyłbym się tak z uwagami na temat cudzych żon.A przynajmniej nie po opowieściach, które wszyscy słyszeliśmy o tym, co robili tam Barbadiorczycy.Słyszałem także, że większość waszych kobiet nie była znów tak niechętna.- Zamknij tę brudną gębę! - warknął Tregeańczyk, zrywając się na nogi.- Zrób to sam albo ja ci ją zamknę, i to na zawsze, ty kłamliwy senziański śmieciu!Harmider zrobił się większy niż przedtem.Ettocio usiłował przywrócić porządek gorączkowym biciem w zawieszony nad kontuarem dzwonek.- Dosyć! - ryknął.- Dosyć tego albo wszyscy natychmiast wynocha! - Ta poważna groźba ostudziła nieco zapały rozjuszonych przeciwników.Ostudziła je przynajmniej na tyle, żeby znów dał się słyszeć sardoniczny śmiech khardhuńskiego wojownika.Potężny mężczyzna wstał.Rzucił na stół kilka monet za swoje piwo i wciąż trzęsąc się ze śmiechu, rozejrzał się po pomieszczeniu.- Widzicie, o co mi chodzi? - mruknął.- Te cieniutkie paluszki, które sobie nawzajem wygrażają i się poszturchują.Zawsze tak było, prawda? I chyba zawsze tak będzie.A potem zostanie tu już tylko Barbadior i Ygrath.Zamaszystym krokiem ruszył do kontuaru po swój miecz [ Pobierz całość w formacie PDF ]