[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nikt nie skacze do góry z radości.Niektórzy z nas pamiętają, jak kilka lat temu Taber próbował zorganizować zabawę i co z tego wynikło.Lekarz czeka daremnie: od oddziałowej promieniuje cisza i spowija nas ciasno, gotowa zmiażdżyć śmiałka, który odważy się odezwać.McMurphy’emu jako współautorowi pomysłu nie za bardzo wypada zabierać głos i myślę sobie, że nikt z pacjentów nie będzie taki głupi, aby przerwać ciszę, kiedy nagle Cheswick, który siedzi obok McMurphy’ego, wydaje pisk i nie za bardzo wiedząc, co się stało, łapie się za bok i zrywa z krzesła.- Hm.ja.osobiście uważam - zerka na opartą na poręczy fotela pięść McMurphy’ego i potężny kciuk sterczący sztywno niczym szpikulec do rażenia prądem bydła - że to naprawdę doskonały pomysł.Zawsze jakaś odmiana.- Właśnie, Charley! - woła lekarz, spoglądając na niego z wdzięcznością - i w dodatku nie pozbawiona wartości terapeutycznych.- Jasne - potwierdza Cheswick, bardziej już zadowolony ze swojej roli.- Oczywiście.Zabawa ma mnóstwo wartości terapeutycznych.To bezsporny fakt!- B-b-będzie fajnie - mówi Billy Bibbit.- A pewnie - przyznaje Cheswick.- Zrobi się, panie doktorze, damy radę.Scanlon może udawać bombę, a ja na terapii zajęciowej zmajstruję kółka i będziemy rzucać nimi do celu.- Ja będę przepowiadał przyszłość - oznajmia Martini, zezując na jakiś punkt nad głową.- A ja mogę stawiać z ręki diagnozy psychiatryczne - zgłasza się Harding.- Świetnie, świetnie! - cieszy się Cheswick, klaszcząc w dłonie.Po raz pierwszy ktoś go poparł na zebraniu.- A ja - rzecze McMurphy - z wielką chęcią zatrudnię się przy kole fortuny.Mam już pewne doświadczenie.- Och, tyle przed nami możliwości! - woła ze szczerym zapałem lekarz, prostując się w fotelu.- Ja sam mam tysiące pomysłów.I przez następne pięć minut gęba mu się nie zamyka.Łatwo poznać, że wiele z tych pomysłów obgadał już wcześniej z McMurphym.Mówi o grach, straganach, sprzedawaniu biletów, lecz nagle spostrzega wzrok oddziałowej i milknie, jakby zdzieliła go pięścią między oczy.Mruga i pyta:- A co siostra o tym myśli, siostro Ratched, żebyśmy urządzili zabawę? Tu, na oddziale?- Zgadzam się, że to może mieć pewne wartości terapeutyczne - odpowiada oddziałowa i urywa.Znów promieniuje od niej cisza i spowija nas ciasno.Siostra widzi, że nikt już nie odważy się odezwać, więc ponownie zabiera głos: - Ale uważam, że zanim podejmiemy decyzję, powinniśmy przedyskutować sprawę na zebraniu personelu.Chyba taki był pański zamiar, doktorze?- Oczywiście.Chciałem tylko, sama siostra rozumie, poznać opinię pacjentów.Ale ma siostra rację, najpierw omówimy projekt na zebraniu personelu.Przygotowaniami zajmiemy się później.Wszyscy wiedzą, że to oznacza koniec planowanej zabawy.Wielka Oddziałowa potrząsa teczką, żeby zaprowadzić porządek.- Doskonale.Ponieważ nie ma więcej nowych spraw, powrócimy do dyskusji, oczywiście jeśli pan Cheswick zechce usiąść.Mamy - wyjmuje z koszyka zegarek - jeszcze czterdzieści osiem minut.A więc, jak już.- Aha.Hej, chwileczkę.Coś sobie przypomniałem.McMurphy podniósł rękę i strzela palcami.Oddziałowa długo patrzy na nią bez słowa.- Słucham, panie McMurphy? - pyta wreszcie.- Nie mnie proszę słuchać, a pana doktora.Doktorze, niech pan powie, co pan zadecydował w sprawie pacjentów, którzy nie dosłyszą, i tego głośnika.Oddziałowa podrywa nieznacznie głowę - jest to ruch ledwo dostrzegalny, ale ja go widzę i serce skacze mi z radości.Oddziałowa spogląda na lekarza.- Prawda - mówi doktor Spivey - zupełnie zapomniałem.Odchyla się wygodnie, zakłada nogę na nogę i splata dłonie; planowana zabawa najwyraźniej wprawiła go w wyśmienity humor.- Rozmawiałem z panem McMurphym o odwiecznych trudnościach wynikających z tego, że na jednym oddziale przebywają pacjenci zarówno młodzi, jak i w podeszłym wieku [ Pobierz całość w formacie PDF ]