RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem dostałfioła na punkcie ruchów pokojowych i siły kwiatów, antywojennych marszów,wolnej miłości, muzyki Doorsów, rozszerzanych dżinsów i LSD; i znowu my-ślał, że wie, jak i co chce robić w przyszłości: zamierzał zmieniać świat.Tensen również szybko się skończył i wkrótce znowu go dopadło, tym razem byłato bezmyślna brutalność armii i zaćpany horror Wietnamu.Ilekroć tak jak terazspoglądał za siebie, przypominał sobie, że w tamtych czasach czuł się pewny, iżżycie zaskoczy go naprawdę wielkimi zmianami, i godził się z tym.W południe posiłku nie było.Partyzantom skończyła się już żywność.Ellisstwierdził, iż trudno mu przywyknąć do prostej raczej zasady, że kiedy żywnościnie ma, nikt nie je lunchu.Uświadomił sobie, że może właśnie dlatego prawiewszyscy partyzanci są namiętnymi palaczami  tytoń zabijał apetyt.Gorąco było nawet w cieniu.Siedział na progu malej drewnianej chatki nad-stawiając się pod najlżejszy powiew wiaterku.Widział pola, rzekę z przerzuconymnad nią łukowatym mostem ze spojonych glinianą zaprawą kamieni, wioskę z me-czetem i górujące nad nią urwisko.Większość partyzantów zajęła już wyznaczonestanowiska, które zapewniały im zarówno osłonę, jak i schronienie przed słońcem.Przeważająca część ludzi znajdowała się w chatach pod urwiskiem, gdzie trudnobędzie ostrzeliwać ich z helikopterów; ale byli i tacy, którzy zajmowali z koniecz-ności bardziej wysunięte i narażone na ostrzał pozycje bliżej rzeki.W surowej,kamiennej fasadzie meczetu ziały trzy sklepione łukowo otwory wejściowe i podkażdym łukiem siedział ze skrzyżowanymi nogami partyzant.Przypominali Elli-sowi strażników w budkach wartowniczych.Ellis znał wszystkich trzech: pod naj-174 dalszym łukiem siedział Mohammed, pod środkowym jego brat Kahmir z rzadkąbródką, a pod najbliższym Ali Ghanim, brzydal z garbem i czternaściorgiem dzie-ci, człowiek, który razem z Ellisem został ranny na równinie.Każdy z tej trójkitrzymał na kolanach kałasznikowa i papierosa w zębach.Ellis zastanawiał się, ktoz nich dożyje jutra.Pierwszy z napisanych przez niego w college u esejów dotyczył oczekiwa-nia przed bitwą, widzianego oczyma Szekspira.Przeciwstawił sobie dwie przed-bitewne przemowy: inspirującą z Henryka V, w której Król mówi:  Jeszcze razdo wyłomu, drodzy przyjaciele, jeszcze raz; albo zatkamy mur naszą angielskąśmiercią ; i cyniczny monolog Falstaffa o honorze w Henryku IV:  Czy honormoże wyleczyć nogę? Nie.Albo ramię? Nie.A zatem honor nie zna się nachirurgii? Nie.To kto się na niej zna? Ten, który umarł w środę.Dziewiętna-stoletni Ellis dostał za to wypracowanie ocenę bardzo dobrą  swoją pierwsząi ostatnią.Pózniej był już zbyt zajęty, by dowodzić, że Szekspir, a właściwie całyprogram nauczania angielskiego, jest  oderwany od rzeczywistości.Z zadumy wyrwała go seria następujących jeden po drugim okrzyków.Nierozumiał wykrzykiwanych w dari słów, ale też nie musiał  z naglącego tonudomyślił się, że obserwatorzy rozmieszczeni na zboczach okolicznych wzgórzdostrzegli w oddali helikoptery i zasygnalizowali to znajdującemu się na szczy-cie urwiska Yussufowi, który przekazał informację dalej.W skąpanej w słońcuwiosce zakotłowało się  to partyzanci obsadzali przydzielone sobie stanowiska,poprawiali się w swoich kryjówkach, sprawdzali broń i zapalali nowe papierosy.Trzej mężczyzni siedzący do tej pory w łukowatych drzwiach meczetu wtopili sięw mroczne wnętrze budowli.Teraz widziana z powietrza wioska będzie wyglą-dała na wyludnioną, jak zawsze w najgorętszej porze dnia, kiedy większość ludziwypoczywa.Ellis wytężył słuch i usłyszał złowrogi warkot wirników nadlatujących heli-kopterów.Zakotłowało mu się w żołądku: nerwy.Tak zapewne czuły się żółtkikryjące się w ociekającej wilgocią dżungli, pomyślał, kiedy słyszały, jak przezdeszczowe chmury nadlatuje ku nim mój szturmowy helikopter.Jak Kuba Bogu,tak Bóg Kubie, mój drogi.Poluzował zawleczki w odpalaczu.Ryk helikopterów przybliżył się, ale wciąż nie było ich widać.Ciekawe, ileich jest? Na podstawie hałasu, jaki robiły, nie potrafił tego stwierdzić.Dostrzegłcoś kątem oka i spojrzawszy w tamtą stronę, zobaczył partyzanta dającego nu-ra w rzekę z przeciwległego brzegu i płynącego w jego kierunku.Kiedy postaćpływaka wynurzyła się nie opodal, rozpoznał pokiereszowaną twarz ShahaziegoGula, brata akuszerki.Specjalnością Shahaziego były miny.Przemknął obok El-lisa i skrył się w chacie.Na kilka minut w wiosce zapanował bezruch i nie słychać było nic, prócz prze-rażającego warkotu łopatek helikopterów.Gdy Ellis pomyślał  Jezu, ile ich, do175 diabła, przysłali?  znad urwiska na pełnym gazie wyprysnął pierwszy i skie-rował się ku wiosce.Niczym gigantyczny koliber zawisł niezdecydowanie nadmostem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl