[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Nie wiem jak, ale było to możliwe – z przekonaniem stwierdził Saracen.– A co pan powie o przyczynach śmierci pozostałych lokatorów tego budynku?Saracen zwrócił się do agenta: Co się stanie, jeśli z szybu usunie się filtry?– Zwiększy się ciąg i w rezultacie cały budynek będzie zasilany z jednego kanału.Tym razem nawet MacQuillan czuł się przekonany.– Istotnie, to wyjaśnia, dlaczego wszyscy zarazili się jednocześnie – przyznał.– I dlatego choroba rozwinęła się tak szybko: stale oddychali zakażonym powietrzem.– Musimy zbadać ten szyb – Saracen ponownie zwrócił się do agenta.– Teraz? Jest pierwsza w nocy!– Teraz – odparł Saracen.– Czego będziemy potrzebować?MacQuillan przekazał zamówienie agenta Beasdale’owi.Saracen pojechał do szpitala po kombinezon ochronny.Kiedy wrócił, wejścia do budynku oświetlały dostarczone przez wojsko lampy łukowe.Trwały prace przy demontażu obudowy kanału wentylacyjnego doprowadzającego ciepłe powietrze do mieszkań Archerów i Cohena.– Gotowe – powiedział agent, wręczając Saracenowi klucz do nakrętek.– Musi się pan przecisnąć tędy – wskazał wąską lukę między szybem a ścianą.– Po lewej stronie znajdzie pan pokrywę wziernika, umocowaną czterema śrubami; po to ten klucz.Będzie pan potrzebował także tego – podał lekarzowi długi, cienki pręt.– To do badania drożności szybu.Saracen założył maskę i wcisnął się w szczelinę.Oczy, oślepione blaskiem lamp łukowych, powoli przyzwyczajały się do mroku.Bez trudu znalazł wziernik i przystąpił do odkręcania śrub.W sztywnym, plastikowym kombinezonie i w masce na twarzy, nie było to łatwe.Niebawem poczuł, że pot spływa mu po plecach.Śruby wreszcie ustąpiły i pokrywa z klekotem upadła na posadzkę.Z tyłu dobiegł Saracena pytający okrzyk agenta.– Wszystko w porządku – odkrzyknął.Wsuwając pręt do szybu stwierdził, że w prawo wchodzi on bez oporu na całą długość.Spróbował w lewo.W odległości mniej więcej pół metra od wziernika pręt natrafił na jakąś przeszkodę.Saracen wyciągnął go i zagłębił w otworze okrytą gumową rękawicą dłoń.Wyciągniętymi palcami zdołał dotknąć przeszkody.Było to coś miękkiego; zwój szmat.nie, jakby futro.delikatne.Zwierzęce zwłoki! Zmacał coś jakby nogę i jął ciągnąć zwierzę w kierunku wziernika.Po chwili dojrzał w półmroku częściowo rozłożone truchło kota.Niosąc je w wyciągniętej ręce cofał się tyłem aż do wylotu szczeliny i tam dopiero odwrócił się do MacQuillana oraz agenta i oświadczył:– Znalazłem przeszkodę.To był zdechły k.– urwał w pół słowa, bo dopiero teraz, w pełnym świetle, zorientował się, że to co trzyma, to wcale nie jest kot, ale dziki czarny szczur.– Boże wszechmogący! – wyszeptał MacQuillan.– Czy tego pan szukał? – spytał agent, poruszony wyrazem twarzy bakteriologa.Ten nawet nie dosłyszał pytania.– Trzeba natychmiast opieczętować ten szyb i ogrodzić budynek.Kiedy na powrót znaleźli się w pokoju MacQuillana w Ogólnym, bakteriolog nalał dwie szklanki whisky i jedną podał Saracenowi.– Dobrze nam to zrobi – mruknął w odpowiedzi na badawcze spojrzenie lekarza.Saracen skinął głową i przyjął szklankę.– Czegoś tu nie rozumiem – powiedział.– Jeśli mamy w Skelmore szczury zarażone dżumą, dlaczego tylko dwie osoby zapadły na dżumę dymieniczą? Skąd ta epidemia dżumy płucnej?– Jedyna logiczna odpowiedź, to że w Skelmore nie mamy zakażonych szczurów.Najprawdopodobniej występuje ona tylko w jednym miejscu, w osiedlu Palmer’s Green.– Ale mały Edwards mieszkał w Maxton.– Co nie znaczy, że nie mógł znaleźć się w Palmer’s Green.Może bawił się na budowie?W tym momencie Saracen przypomniał sobie, skąd zna nazwisko „Edwards”.– No jasne! – zawołał.– Skarb Edwardsa!Opowiedział MacQuillanowi o wąchaczach kleju i o ich koledze nazwiskiem Edwards, który podobno znalazł w Palmer’s Green „skarb”.Jednocześnie uświadomił sobie znaczenie medalionu znalezionego na szyi chłopca.W kilku słowach streścił legendę o opactwie Skelmoris.– Wszystko więc wskazuje na to, że ten chłopiec odnalazł ruiny opactwa! – zawołał MacQuillan.Saracen był tego samego zdania.– Możliwe, że to właśnie dżuma zabiła niecnych zakonników, a potem kładła trupem każdego, kto zjawił się w Skelmoris.Stąd w legendzie mowa o bożej klątwie.Ale w jaki sposób zarazek przetrwał tak długo?– W szczurach – odparł MacQuillan.– W kolonii szczurów mógł żyć wiecznie, przechodząc z pokolenia na pokolenie.– A jeśli owa kolonia pozostawała za miastem dopóki przedsiębiorstwa budowlane nie weszły na teren Palmer’s Green.– Wybuch epidemii był nieunikniony – MacQuillan pokiwał głową.– Czy to jest możliwe? – zapytał Saracen.– Owszem.Opisano kilka podobnych przypadków, które miały miejsce w Stanach Zjednoczonych i w Chinach.Tam dżuma usadowiła się w niewielkich koloniach dziko żyjących gryzoni.Kiedy w okolicy pojawił się człowiek, wybuchła epidemia.– Musimy więc zniszczyć tę kolonię szczurów.– Zniszczyć trzeba nie tylko szczury, ale także żerujące na nich pchły.Wytrucie samych szczurów tylko zmusi owady do szukania nowych żywicieli.Gaz, oto jedyne wyjście.– Najpierw musimy je znaleźć – przypomniał Saracen.– Nie możemy porozmawiać z małym Edwardsem?– On nie żyje.– A wąchacze kleju?– Wtedy nie wiedzieli, gdzie Edwards znalazł swój skarb.Może jednak później odkryli jego sekret.To nasza jedyna nadzieja.– Poproszę Beasdale’a, żeby wysłał żołnierzy.Niech ich znajdą.– Zróbmy to sami – zaproponował Saracen.– Adresy powinny być w książce przyjęć.W drodze do Maxton dwukrotnie zatrzymywały ich patrole wojskowe.Po sprawdzeniu przepustek, lekarzy przepuszczono z przeprosinami.Wyglądało na to, że coraz większa liczba mieszkańców Skelmore wybiera się na zakupy nocą, posługując się przy tym nie kartami kredytowymi, lecz brukowcami.Włamania do sklepów stały się istną plagą.– Trzecie piętro – powiedział Saracen, kiedy weszli do obdrapanego budynku na Frith Street.Na klatce schodowej cuchnęło moczem, ściany pokrywały wymalowane sprayem rysunki i napisy.Śmierdziało nie do wytrzymania.Saracen wstrzymywał oddech aż do drugiego piętra, potem musiał skapitulować.Odszukali właściwe drzwi i zapukali.Nic [ Pobierz całość w formacie PDF ]