[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- A u innych, na przykład u tej wymalowanej Violi, takie typy jak ty wcale nie wchodzą w rachubę.Ta mała, która kręci tyłkiem przed zebranymi żołnierzami, to lepsza kurewka z oficerskiego burdelu.Jeżeli ktoś ma w dodatku taką małpią gębę jak ty, to musi być przynajmniej majorem, żeby się u niej znaleźć na liście.Tak! A ta trzecia.Ta trzecia, mój przyjacielu.- Nie obchodzi mnie.To nie mój typ.Ta żąda duszy, a ja przecież zostawiłem moją duszę w magazynie odzieżowym, kiedy mi wydawali ten mundur.Mimo to nie chciałbym, żeby ją miał Witterer.- Będzie sobie dużo robił z tego, czy mu udzielasz swego błogosławieństwa, czy nie.A może myślisz, że się przedtem zamelduje i powie: "Proszę pana bombardiera o pozwolenie na przystąpienie do wolnych ćwiczeń".- W każdym razie można mu pokrzyżować szyki, Soeft.- To oczywiście da się zrobić - powiedział kapral wpadając w zadumę.Był zawsze zwolennikiem trudności, obojętne jakich, oczywiście o ile miały dotyczyć innych.Przeważnie dawały korzyści.Przede wszystkim odwracały uwagę, później zaś można było pomagać przy ich usuwaniu, co automatycznie pociągało za sobą wdzięczność.A wdzięczność można było zawsze wykorzystać.Soeft wyjął ze skórzanej papierośnicy jedno ze swych generalskich cygar.Kowalski nie proszony wyciągnął rękę.Podali sobie wzajem ogień i zaczęli gwałtownie palić.- Wedelmannowi - powiedział Kowalski otoczony kłębami dymu - nie żałowałbym tej małej.- Wedelmann nie będzie już miał chyba czasu, aby się nią zająć - rzucił Soeft, również osnuty szaroniebieskim dymem pełznącym aż pod zbutwiały pułap.- Zostanie zapewne oficerem ogniowym i prawie bez przerwy będzie musiał przebywać na stanowisku.Nowy dowódca nie wygląda na duszpasterza.- Soeft, człowieku - Kowalski nieco zasępiony sięgnął po kieliszek wódki stojący przed Soeftem i wypił go do dna.- Jak sobie o tym pomyślę: Wedelmann bił się tu razem z nami przez lata i żadnej babie nie zajrzał za bluzkę.Nawet we Francji! A ten Witterer jest tu zaledwie dzień i już się zabiera do tej cukrowanej lalki.- Takie jest życie - powiedział filozoficznie Soeft.- Co się zaś tyczy Wedelmanna, to Soeft pomyślał już o nim, skieruję jego uwagę na Nataszę.- Cóż to za Natasza, ty kuplerze? Chyba nie któraś z waszych dziewcząt kuchennych? Przy twoim ordynarnym smaku.Wedelmann to wprawdzie dureń, ale fajny chłop.- Zobaczysz jeszcze, ty szoferze, i gały wybałuszysz.W moich oczach Natasza to zaopatrzenie ekstra!- Mnie nie tak łatwo coś wyprowadza z równowagi, Soeft, wiesz o tym.Niełatwo mną wstrząsnąć.- Zaraz to zobaczymy - powiedział Soeft z uśmiechem i spojrzał wyczekująco na drzwi.Wszedł jak zwykle sprężystym krokiem kapitan Witterer.Wyglądał jak anioł zemsty.Twarz mu pałała, widocznie gotowała się w nim złość.Stanął przed Kowalskim i powiedział z groźnym spokojem: - Co wy sobie właściwie myślicie? Na co sobie pozwalacie? Czekam na was na tym mrozie bite pół godziny, a wy tu chlejecie! Mieliście przyjechać po mnie kwadrans przed piątą.A teraz jest już pół do szóstej.Kowalski wyciągnął swój zegarek i powiedział: - Istotnie.Ju-52 - ogólnie nazywany "ciotką Ju" - olbrzymi blaszany ptak, pomalowany farbą ochronną, wylądował po wielogodzinnym locie z lunatyczną pewnością siebie.Opadając na ziemię chwiał się nieco.W pewnej chwili miękko osiadł, potoczył się i zatrzymał.Stacja krańcowa - ojczyzna! - zawołał podnieconym głosem jakiś żołnierz.- Wszyscy wysiadać!Kapral Vierbein zapiął przepisowo swój płaszcz, W ruchach jego było pewne ociąganie się i wahanie, jak by się zastanawiał, czy ma zrobić następny krok.Zamyślony przewiesił przez ramię karabin i sięgnął po swój plecak.Vierbein stał i czekał nie wiadomo na co.Dał się wyprzedzić wszystkim żołnierzom, którzy razem z nim przylecieli.Tłoczyli się i popychali ku wyjściu.Dopiero na samym końcu Vierbein zszedł po schodkach i krokiem niemal uroczystym wyszedł na pole startowe.Rozglądał się jak wędrowiec, który stanął na nieznanym wzgórzu.Zapadał mrok.Port lotniczy tonął w szaroniebieskim świetle wieczora.Gasnące słońce usiłowało raz jeszcze pokryć horyzont purpurowymi pręgami.Ale blask jego był już pozbawiony mocy.Z wieczornych cieniów wychyliła się ciężarówka, wypełzła zza baraków i kołysząc się ruszyła w stronę "ciotki Ju".Chybotała się, trzeszczała, wypluwała coś z siebie.Zabrała kilka skrzyń i worków.Potem, zataczając się na boki jak pijana, znikła z oczu.Głośnik trzeszczał blaszanym głosem; głos ten słychać było na całym lotnisku."Nowo przybyli żołnierze zameldują się w komendanturze.Załoga samolotu zamelduje się u oficera dyżurnego.Uwaga - opróżnić pole startowe!"Kapral Vierbein zapiął mocno swój naładowany plecak [ Pobierz całość w formacie PDF ]