[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tak, sir.Amerykańska i kanadyjska Straż Przybrzeżnaodpowiadają.Najbliższa jednostka pływająca to statekpatrolowy Kanadyjskiej Straży Przybrzeżnej Sir WilfredGrenfell, port macierzysty St.John s, sześćdziesiąt osiemmetrów długości, dziewięciu oficerów, jedenastu członkówzałogi, szesnaście koi plus jeszcze dziesięć w pokładowymszpitalu.Idą kursem przechwytującym i dotrą do nas jakieśpiętnaście mil morskich na wschodnio-północny wschód odCarrion Rocks o.około piętnastej czterdzieści pięć.Nikt innynie jest dostatecznie blisko, żeby zdążyć do nas przedwyliczonym czasem kolizji.- Jaki mają plan?- Jeszcze sprawdzają możliwości.LeSeur odwrócił się do trzeciego oficera.- Sprowadz pan tutaj doktora Grandine a.Potrzebujęmedycznej porady w sprawie tego, co się dzieje z Mason.Iniech pan zapyta Maylesa, czy wśród pasażerów na pokładziejest psychiatra.Jeśli tak, niech pan go też przyprowadzi.- Aye, aye, sir.Następnie LeSeur odwrócił się do szefa mechaników.- Panie Halsey, niech pan zejdzie do maszynowni iodłączy autopilota.Niech pan przetnie kable, jeśli trzeba,rozwali młotkiem tablice kontrolne.W ostateczności proszęunieruchomić jeden z pędników sterujących.Halsey pokręcił głową.- Autopilot jest zabezpieczony przed atakiem.Zaprojektowano go tak, żeby omijał wszystkie ręcznesystemy.Nawet gdyby dało się unieruchomić jeden zpędników.chociaż to niemożliwe.autopilot wyrówna kurs.Statek może płynąć na pojedynczym pędniku w raziekonieczności.- Panie Halsey, proszę mi nie tłumaczyć, dlaczego toniemożliwe, dopóki pan nie spróbuje.- Aye, aye, sir.LeSeur zwrócił się do oficera radiowego.- Niech pan spróbuje połączyć się z Mason na kanaleszesnastym VHF przez radiotelefon.- Tak jest, sir.- Radiowiec wyjął radiotelefon, podniósł godo ust i nacisnął guzik nadawania.- Oficer radiowy domostku, oficer radiowy do mostku, proszę się zgłosić.LeSeur wskazał monitor.- Widzicie?! - krzyknął.- Widać zielone światełkoodbioru.Ona nas słyszy głośno i wyraznie!- Przecież mówiłem - wytknął mu Kemper.- Ona słyszykażde słowo.LeSeur pokręcił głową.Znał Mason od lat.Byłaprofesjonalistką w każdym calu - trochę sztywna,zdecydowanie trzymająca się przepisów, niezbyt wylewna, alezawsze absolutnie profesjonalna.Wytężył umysł.Na pewnoistniał jakiś sposób, żeby z nią porozmawiać twarzą w twarz.Cholernie go frustrowało, że ciągle odwracała się do nichplecami.Gdyby spojrzał jej w oczy, może przemówiłby jej dorozumu.Albo przynajmniej sam zrozumiał.- Panie Kemper - powiedział - tuż pod oknami mostkubiegnie poręcz do mocowania sprzętu do mycia szyb.mamrację?- Chyba tak.LeSeur złapał marynarkę z krzesła i narzucił na siebie.- Wychodzę tam.- Zwariował pan?! - zawołał Kemper.- Pokład jesttrzydzieści metrów niżej.- Chcę spojrzeć jej w twarz i zapytać, co ona wyprawia.- Wystawi się pan na pełną siłę sztormu.- Drugi oficerze Worthington, przekazuję panu wachtę domojego powrotu.I LeSeur wypadł za drzwi.*LeSeur stał przy lewym dziobowym relingu platformyobserwacyjnej na pokładzie trzynastym i patrzył w górę namostek.Wiatr szarpał mu ubranie, deszcz smagał go potwarzy.Mostek znajdował się na najwyższym poziomiestatku, nad nim wznosiły się tylko maszty i kominy.Dwaskrzydła mostku wysuwały się daleko na bakburtę i sterburtę,ich końce wystawały nad kadłubem.Pod rzędem słabooświetlonych okien LeSeur ledwie widział poręcz,pojedynczą, mosiężną rurę średnicy trzech centymetrów,zamocowaną na stalowych wspornikach jakieś piętnaściecentymetrów nad nadbudówką.Wąska drabinka prowadziła zplatformy do lewego skrzydła, gdzie łączyła się z poręcząotaczającą podstawę mostku.Chwiejnie przeszedł przez pokład do drabiny, zawahał sięna chwilę, po czym chwycił szczebel na poziomie ramienia iścisnął kurczowo jak tonący.Znowu się zawahał, odruchowonapinając mięśnie rąk i nóg w przeczuciu nadchodzącegowysiłku.Postawił stopę na najniższym szczeblu i podciągnął się dogóry.Zmoczyła go mgiełka drobnych kropelek i zezdumieniem poczuł słony smak morza tutaj, ponadsześćdziesiąt metrów nad linią wodną.W deszczu i mgle niewidział oceanu, ale słyszał huk i wyczuwał drżenie, kiedy falewaliły raz za razem o kadłub - jakby jakiś gniewny, zranionymorski bóg tłukł statek pięściami.Na tej wysokości kołysaniestatku jeszcze bardziej się pogłębiało i każdy powolny, mdlącyprzechył poruszał wnętrznościami LeSeura.Czy powinien spróbować? Kemper miał rację: to byłozupełne wariactwo.Ale już zadając sobie pytanie, znałodpowiedz.Musiał spojrzeć jej w twarz.Trzymając szczeble ze wszystkich sił, podciągał się nadrabinie, jedna ręka za drugą, jedna noga za drugą.Wichuraszarpała nim tak gwałtownie, że chwilami musiał zamykaćoczy i wspinać się po omacku, zaciskając szorstkie dłoniemarynarza jak kleszcze na szczeblach pomalowanych farbąantypoślizgową.Statek zatoczył się pod szczególnie silnymciosem fali i LeSeur zawisł nad pustką, a grawitacja ciągnęłago w dół, w dół, w kipiącą toń.Jedna ręka naraz.Po wspinaczce, która zdawała się trwać bez końca, dotarłdo górnej poręczy i wysunął głowę ponad ramę okna.Zajrzałdo środka, ale znajdował się daleko na lewym skrzydle iwidział tylko mdłą poświatę elektronicznych systemów.Musiał się przesunąć na środek.Okna mostku nachylały się lekko na zewnątrz.Nad nimiwystawała krawędz górnego pokładu z własną listwą relingu.Wyczekawszy na spokojniejszą chwilę między porywamiwichury, LeSeur podzwignął się i chwycił górną krawędz,jednocześnie przenosząc stopy na poręcz.Stał tak przez długąchwilę, z walącym sercem, przerażająco odsłonięty.Przyklejony do okien mostku, z wyciągniętymi kończynami,jeszcze bardziej dotkliwie odczuwał kołysanie statku.Wziął głęboki, drżący oddech, potem następny.A pózniejzaczął się posuwać dookoła - ściskając krawędz zgrabiałymipalcami, zapierając się o szybę przy każdym podmuchuwiatru.Wiedział, że mostek ma czterdzieści osiem metrówszerokości: to oznaczało dwadzieścia cztery metry wędrówkipo poręczy, zanim znajdzie się naprzeciwko steru i stacjikomputerowej.Przesuwał się dalej, jedna stopa za drugą.Poręcz nie byłapomalowana farbą antypoślizgową - nie miały jej dotykaćludzkie ręce - i okazała się diabelsko śliska.LeSeur poruszałsię powoli, rozważnie, przenosząc ciężar ciała głównie napalce rąk, które wpijał w pokrytą żelem krawędz górnej listwyrelingu.Potężne, grzmiące uderzenie wiatru wyrwało muporęcz spod stóp i przez chwilę dyndał, przerażony, nadwirującą szarą pustką.Niezdarnie odnalazł oparcie dla nóg iznowu się zawahał, chwytając powietrze, z walącym sercem izdrętwiałymi rękami.Po minucie zmusił się, żeby ruszyćdalej [ Pobierz całość w formacie PDF ]