RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jeszcze coś, kapitanie?- Nie - odrzekł tamten i spojrzał z niechęcią na dywan, jak gdyby mu się nie podobał jego wzór.- W takim razie mogę odejść - powiedział James I i wyszedł.Ted Boernes potrząsnął lekko głową.Jego wąska twarz była bledsza niż zazwyczaj.Na wysokim czole pojawiły się drobne krople potu.- Czy we wszystkich punktach zgadza się pan z Jamesem? - zapytał kapitan Jamesa II, który podczas całej rozmowy nie ruszył się z miejsca pochłonięty czyszczeniem paznokci.- Czy zgadza się pan ze wszystkim, co mówił pański partner?- Nie - odparł James II.- No, dzięki Bogu! - zawołał Ted Boernes z wyraźną ulgą.- I ja mam na te sprawy swój własny pogląd - oświadczył James II łagodnie.- Nie pokrywa on się z poglądem Jamesa, ale z pańskim również nie.Bombardier Kowalski przedzierał się na swym motocyklu poprzez gęste kolumny.Resztki wielko-niemieckiego Wehrmachtu tłamsiły wymęczone szosy, na których obok wojska roiło się od uchodźców oraz po­jazdów cywilnych.Powietrze było pełne huku silników, wrza­sków i zapachu benzyny.Nad okolicą unosiły się cienkie smugi kurzu.Kowalski przesuwał się spokojnie, w miarowym tempie, wzdłuż tego ruchomego łańcucha nędzy i przerażenia.Starał się nie słyszeć nieśmiałego wołania o pomoc tak samo jak i głośnych przekleństw.Czytał w twarzach, które się na niego gapiły albo też spoglądały gdzieś w bok, jak w jakiejś gazecie.Znał tu każ­dy wiersz, każdą linijkę.Przewidział to wszystko, więc nic go nie dziwiło.Bombardier Kowalski, owinięty szerokim płaszczem, straszliwie zapylony, jechał przez czas jakiś za wyładowanym po brzegi sa­mochodem ciężarowym rozpierającym się na szosie w bezwstyd­ny sposób.Samochód przedzierał się naprzód jak pijany, trzymał się względnie dokładnie środka jezdni, zachowując się tak, jak gdyby należała wyłącznie do niego.Nie reagował nawet na wściekłe dźwięki klaksonów.Kowalski dał gazu, przewinął się z trudem między rzędem drzew a kołyszącym się samochodem ciężarowym, i zrównawszy się z kierowcą, nie zwalniając tempa, ryknął: - Nie możesz jechać po prawej stronie, ty dupo wołowa!?W kabinie kierowcy samochodu, który wyglądał jak wagon kolejowy, opuszczono gwałtownie szybę.W otworze pojawiła się opasła, spocona twarz.Zdawało się, że składa się ona jedynie z olbrzymiej, szeroko rozdziawionej gęby.Właściciel jej wrzas­nął: - Sam jesteś dupa!Nagle olbrzymia paszcza zamknęła się, para złośliwych oczek zabłysła niemal serdecznie i wyciągnęła się para rąk.Do uszu bombardiera doszedł względnie przyjemny okrzyk: - Przecież to Kowalski!- Soeft! - krzyknął zdumiony Kowalski i omal nie stracił równowagi.Ale w odległości kilku centymetrów od rozłożystego drzewa udało mu się zapanować nad motocyklem.Tymczasem Soeft, niezrównany władca zaopatrzeniowy z daw­nych czasów, dał znak swemu kierowcy.Ten zjechał swym, olbrzymim samochodem na prawą stronę szosy i zatrzymał się tam, ciągle jeszcze blokując cały ruch.Nie zwracając najmniej­szej uwagi na to, że za jego monstrualnym wozem skupiła się masa pojazdów, Soeft wysiadł i podszedł do Kowalskiego.- Ty stary łobuzie! - zawołał Kowalski.- Co ty tu robisz?- Ty stary oszuście! - zawołał Soeft.- A co ty tu robisz? Poklepali się po ramionach uśmiechając się do siebie.Jeden miał minę beztroską, drugi uśmiechał się nieufnie.Przyglądali się sobie badawczo próbując ustalić, dlaczego właściwie zachowu­ją się wobec siebie tak po koleżeńsku.- Tyś się również usamodzielnił? - zapytał kapral Soeft.- I to jak! - odparł Kowalski.- Dla mnie i dla mego puł­kownika cały batalion torował drogę.Była to nie lada przepra­wa.Chciałem jeszcze podziękować pułkownikowi, ale wziął ta­kie tempo, że nawet mnie zabrakło oddechu.- A teraz, Kowalski?- Kierunek: ojczyzna!- Tak zupełnie bez bagażu?- Ale za to zdrów i cały.A co się tyczy bagażu, załatwię to jakoś.Ale słuchaj no, Soeft," jak by to było, gdybyś mi w tym trochę pomógł?- Czy byłem kiedyś potworem?- Ale wyznawałeś zasadę: nic za darmo, nawet śmierć.- Zaprzeczałoby to też moim zasadom handlowym - odpo­wiedział Soeft z godnością.- Ale taki jak ty przydałby mi się w tej chwili.Chodź, właź! Twój motocykl wpakujemy do wozu z tyłu.- Zrobione - oświadczył Kowalski.- Jeżeli chodzi o ciebie, wie się przynajmniej dokładnie, z kim się ma do czynienia.Soeft, któremu to pochlebiło, uśmiechnął się.Był całkowicie świadom tego, co jest wart.Wierzył, że ten Kowalski dorówny­wał mu.To jeden z tych, którzy nie brali wojny zbyt poważnie i tragicznie, których hasłem było: zbierać śmietanę i chlać wódę! I pamiętać o łóżku z butelką gorącej wody.- Wciąż jeszcze kapral? - zapytał Kowalski.- Gdybym chciał - odparł Soeft władczo - mógłbym zostać majorem.Ale nie jestem idiotą.- Wyciągnął z kieszeni spodni klucz, obszedł z Kowalskim swój olbrzymi samochód, uderzył kilkakrotnie w umówiony sposób o karoserię uśmiechając się przy tym całą gębą [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl