[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Lecz przecież nie bezpośrednio.Jak ją chcesz dosięgnąć, jeśli nie poprzez jej sługi?— Sługi, zgoda.Ale inni ludzie?— Doprawdy, Vel Reano — rzekłem, tracąc cierpliwość — co znaczą te wszystkie skrupuły? W Arelay stawałeś przeciw Bogu, walcząc z klątwą, jaką zesłał na twój kraj.Teraz pragniesz, bym widział w tobie świętego? Powiedz jeszcze, że wierzysz w godność, honor i inne takie rzeczy.Co ty mówisz? Że sprawa niegodna jest szlachcica?Jął powstrzymywać konia, więc rad nierad uczyniłem to samo.Dał swoim ludziom znak ręką, by pozostali z tyłu.— Wierzę w godność i honor, nigdy zaś nie przestałem być szlachcicem — oznajmił z całą surowością.— I nie pojmuję, jak to możliwe, żeś mię ocenił tak mylnie? Nikt tutaj, Del Wares, nie zna mnie lepiej niż ty.Owszem, stawałem przeciw Bogu, bom Jego wyroki uznał za niesprawiedliwe albo źle odczytane przez ludzi.Bom myślał, że to może wcale nie z Jego woli dzieje się zło w Arelay.Służyłem piekłu, bom nie widział, co złego może wyniknąć z walki przeciw Klątwie; obojętne mi było, dlaczego akurat Szatan obrócił się przeciw niej.Tak, zabijałem ludzi, lecz tych tylko, co nosili w sobie ziarna Klątwy, a przez to mogli stać się zgubą dla bliźnich.Lecz teraz żądasz ode mnie, bym pomógł mordować niewinnych!— Tak czy owak, zbawiony nie będziesz! — rzekłem z gniewem, bo rozmowa przybrała obrót, jakiego zgoła nie przewidywałem.— Cóż więc za różnica?— To prawda, nie ma dla mnie zbawienia.Lecz zostanę potępiony z powodu nadmiernej surowości Stwórcy; surowości, w którą kiedyś nie wierzyłem, a którą pokazała mi dopiero twoja dawna pani.Sądzisz wiec, że człowiek, któremu Bóg odmówił łaski, staje się przez to kimś zupełnie pozbawionym skrupułów? Nie przyłożę ręki do tego, co sobie zamierzyłeś.Opamiętaj się, Del Wares! Jesteś szlachcicem, nie możesz na serio rozważać tego, coś mi powiedział!— Wracaj do domu, Vel Reano.Prawda, źle cię oceniłem i żałuję.Lecz nie dalej jak przed godziną rzekłeś mi, że pojedziesz dokądkolwiek.— Ale przecież nie mogłem przypuszczać, że masz w sercu iście zbrodnicze zamiary! — zawołał.— Na litość boską, Del Wares, kim ty jesteś? Innego znałem człowieka, niż widzę przed sobą tej nocy! Co takiego uczynił ci ten potwór, żeś pod maską szlachcica i człowieka prawego przeobraził się w podobne do niego monstrum? Więc naprawdę nie przebierasz w środkach? Więc naprawdę gotów jesteś na wszystko, byle tylko osiągnąć zamierzone cele?— Przykro tego słuchać, Vel Reano.Wracaj do domu, powiedziałem.Jedna prośba: użycz mi tego oto konia, na którym właśnie siedzę.Niczego więcej nie chcę.— To i tak za dużo.— Więc odmawiasz?— Czy odmawiam? Przecież wręcz muszę udaremnić twoje plany! Nie pozwolę, byś próbował je zrealizować.— Vel Reano, nie wiesz, co mówisz.W żaden sposób nie zdołasz mi przeszkodzić.Proszę cię, byś wracał do domu.— Ja zaś proszę, byś zsiadł z tego konia.Choć księżyc świecił wyjątkowo jasno, nie dostrzegłem., kiedy wyjął pistolet, posłyszałem tylko trzask kurka.Nie umiem dokładnie powiedzieć, co nastąpiło potem, bom wytrącił mu broń z ręki szybciej, niźli postała mi w głowie myśl o zrobieniu tego.Mózg i krew obryzgały mi twarz i ujrzałem się z dymiącym pistoletem w dłoni.Co niedawno powiedziała Renata Sa Tuel? Że nie pamięta, iżbym zabił kogoś przez pomyłkę.W rzeczy samej, o pomyłce nie mogło być mowy — musiałem zastrzelić przyjaciela i uczyniłem to.W następnej chwili dobyłem z olstrów kolejną parę pistoletów i strąciłem z konia najbliższego z czekających w oddaleniu ludzi.Nim przebrzmiał huk, wyciągnąłem szpadę i pognałem ku tym, co zostali.Nie myśleli wcale o ucieczce, choć widzieli zgon swego pana; przeciwnie, podjęli walkę.Strzelono do mnie trzykrotnie — raz z daleka, bo na jakieś trzydzieści kroków, potem całkiem z bliska.Odczułem uderzenie pocisku, lecz to nie była rana godna wzmianki; przeleciawszy między przeciwnikami, przeszyłem jednego szpadą i natychmiast zawróciłem, by spotkać się z ostatnim.Wyjął rapier — i doprawdy wybornym był szermierzem, bom go lekko ranił dopiero w czwartym albo piątym złożeniu, zabił zaś po dobrej minucie.Cóż za sprawnych i dzielnych ludzi przywiódł Vel Reano; czemuż ja sam nie miałem takich! Zeskoczywszy z konia, dobiłem jeszcze leżącego na gościńcu rannego, któremu pierwsza moja kula strzaskała obojczyk.Schwytawszy jednego z biegających samopas koni, wyjąłem pistolety z olstrów przy kulbace, bo własnych pistoletów, wystrzelonych, nie miałem już czasu nabijać.Lecz okazało się, że mój wierzchowiec otrzymał postrzał w szyję, czego najpierw nie zauważyłem.Stwierdziwszy ów fakt, na powrót schowałem zdobyczną broń tam, skąd ją zabrałem.Znalazłszy się w siodle, na grzbiecie konia, którego właściciel już nie potrzebował, dotykiem zbadałem własną swoją ranę.Kula, o włos ominąwszy krawędź napierśnika, przeszyła mi mięsień pod pachą, lecz przeleciała na wylot.Rana mocno krwawiła i czułem szarpiący ból, ale ponieważ prawą rękę miałem całkowicie sprawną, lewa nie była mi niezbędna [ Pobierz całość w formacie PDF ]