[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z muru rozległ się pojedynczy gwizd,dołączył do niego drugi, trzeci Jonathan odwrócił się i popatrzył na wiwatującą ludność Oazy.Częśćmieszkańców, zwłaszcza młodzież, używała do gwizdania palców, pozostali tylko zwinęli usta wkółeczka.Stojąca w pierwszym szeregu Ziyra, trzymała uniesioną do góry zaciśniętą pięść.Nagle dogwizdu z murów, dołączyły pojedyncze gwizdy ze strony obozowiska.Kiedy Jonathan popatrzył wtamtą stronę, gwizdy nasiliły się.Różnica między gwiżdżącymi grupami polegała na intencjach zmurów gwizdano z pogardą, żeby dokuczyć Rutto, wyśmiać go, z obozu gwizdy kierowane były doJonathana i wyrażały aprobatę.Rutto wskazał kciukiem swoich ludzi i ruchem brwi zadał pytanie: Noi jaki ci się to podoba?"- W moim zakłamanym świecie - powiedział Jonathan, uszczypliwie akcentując przymiotnik - mówisię, że łaska tłumów jezdzi na narowistym wierzchowcu - dokończył, dokonując adaptacji przysłowiado soyeftiańskich warunków.- To potwierdza moje słowa - roześmiał się Rutto, podszedł bliżej i zatrzymał się na wprost Jonathana.- Musicie dobrze wiedzieć co to zdrada, skoro macie na te okazje powiedzonka.- Daj spokój mojemu światu.Nawet nie wiesz czy nie kłamię, mówiąc, że jestem skądeś daleko idaleko- Na pewno nie jesteś stąd - przerwał Rutto.- Tu się tacy nie rodzą, a jeśli nawet bywają, to i tak są donich - ruchem brwi wskazał stojących na murach Soyeftie - podobni albo się upodabniają - Odwróciłsię do nomadów i wrzasnął głośno: - Już wystarczy! Nie przewiduję zmiany wodza! - pogroził pięściątłumowi, skąd na chwilę buchnęła głośniejsza fala gwizdu i natychmiast ścichła.Przez twarz Ruttoprzemknął słaby uśmiech.- Jesteś wodzem?- Tak - wskazał ręką obóz i zapytał: - Czy mógłbym cię zaprosić do nas? Mamy mocną graffę, mogęcię też poczęstować mat nate- A co to jest?- Napar z liści pewnego krzewu.Tutaj nie rośnieJonathan poczuł, że serce zabiło mu mocniej, chwycił Rutto za ramię.Szansa, na coś, na kształtmocnej gorzkiej herbaty, której na Ziemi wypijał litry, wywołując frustrację i zdziwienie przyjaciół,przyspieszyła rytm pracy serca.- Co to jest? Albo nie mów i tak nazwa nic mi nie powie Przyjmuję zaproszenie!Odwrócił się do Ziyry i pomachał do niej ręką.Jeszcze kilka sekund temu chciał zaproponowaćspotkanie mieszkańców Nat Conal Le z koczownikami, ale w tej chwili nie mógł uświadomić sobie,dlaczego ten pomysł nie wydał mu się już tak kuszący.Zrezygnowałnawet z propozycji zaproszenia Ziyry, pokazał jej tylko gestem, że wszystko w porządku i skinął głowąpatrząc na Rutta.- Możemy iść.Rutto zerknął przez ramię na mury.Na chwilę gwizdy nasiliły się, a potem, gdy Jonathan ruszył zakoczownikiem, zaczęły cichnąć.Do namiotu Rutto dotarli już w ciszy, poprzez szpaler w tłumienomadów.Namiot wodza miał sporą powierzchnię, ale stać w nimmożna było tylko w centralnej części, zapewne dlatego stół stał nie dokładnie na środku, a niecoprzesunięty, tak, że uprzywilejowanym miejscem stawał się jeden z dwu lekkich taboretów, z któregosiadanie i wstawanie nie wymagało pochylania się za każdym razem, jak do dystyngowanego ukłonu.Pod jedną ze ścian, w zasięgu ręki, stał smukły stojak sięgający piersi mężczyzny, w płaskiejmiseczce płonął mały ogienek.Rutto od razu po wejściu wskazał Jonathanowi honorowe miejsce, asam nie prostując się i nie ceregieląc z czekaniem na gościa, wsunął się między stolik również zlekkich drewnianych prętów z rozpiętym między nimi i mocno naciągniętym płatem owłosionej skórya taboret i usiadł.Gość przycupnął najpierw ostrożnie, nieufnie odczekał chwilę i wiedząc, że i taknie da rady wytrzymać długo w pełnej wyczekiwania na upadek pozycji rozluznił mięśnie i rozsiadłsię tak wygodnie, jak było to możliwe, opierając plecami o centralny maszt.Trzy zydle i wąski stos skór pod boczną ścianą, trójnożny kaganek z pełgającym ognikiem, tworzyłyumeblowanie namiotu.Chyba jest mu potrzebny tylko jako oznaka władzy, pomyślał Jonathan.- Pusto tu - zauważył tonem świeckiej konwersacji.- W tamtych domach jest przecież tak samo - odpowiedział Rutto.- Owszem, ale tam jest - wydał z siebie długi pomruk szukając odpowiedniego słowa.- U ciebie jest inaczej? -Rutto usłyszał szelest płachty zastępującej drzwi, nadstawił ucha, ale nie odwrócił głowy.Za jegoplecami przemknął młody chłopak, wytrzeszczając oczy na Jonathana.W rękach trzymał miecz itarczę Rutto.Podszedł bliżej.- Uważaj, bo się potkniesz na równej drodze - ostrzegł go wódz.- Niegap się tak na gościa- Mógł cię zabić szybciej niż ja siodłam frachtę.- Bez cienia zakłopotania w głosie wyrzucił z siebiechłopak, nie odrywając spojrzenia od Jonathana.- Przesadzasz chłopcze - wtrącił się Jonathan.- Właśnie! - Rutto roześmiał się swobodnie, Jonathan pomyślał, że Soyeftie chyba rzeczywiście nieprzejmuje się przegraną.- Kto by chciał mnie zabijać Uciekaj!- Ja też zagnę sobie rogi tarczy - wytchnął z sie-bie chłopak, nie zwracając uwagi na polecenie wodza.- Mogę?- Jeśli obiecasz, że nie użyjesz jej przeciwko mnie tak.- Przeciwko tobie?! Nigdy!Chłopak sapnął głośno i wyskoczył z namiotu akurat wtedy, gdy Rutto zamierzał chwycić go za ramię.Wódz roześmiał się głośno, pełną piersią.- Sądzę, że mógłbyś teraz bez wysiłku zostać naszym przywódcą, a jeślibyś nas jeszcze nauczyłcwału frachty - miną pokazał jak łatwo byłoby zrealizować przewrót.Przemawiał lekkim tonem, aleJonathan wyczuł, że niecierpliwie czeka na jego reakcję [ Pobierz całość w formacie PDF ]