[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poza tym pokoje są na piętrze, więc wystarczy tylko przysunąć łóżko do drzwi, a nasz panicz w ogóle nie będzie mógł wyjść ze swej sypialni.Vanyel zamarł.Zasłyszane słowa rozwiały nikły cień nadziei, że może uda mu się z tych dwóch uczynić swych sprzymierzeńców.To dlatego trzymają się na dystans.Wyprostował się i przybrał znów tę samą chłodną maskę obojętności, która tak dobrze służyła mu rano w konfrontacji z ojcem.Przecież można się było tego spodziewać.Byłem głupcem myśląc, że zdołam zjednać sobie ich sympatię.Vanyel odwrócił się twarzą do swych opiekunów.- Ufam, że wszystko w porządku - powiedział, nie okazując cienia jakichkolwiek uczuć, poza znudzeniem.- A zatem wejdziemy? - Skinął lekko w stronę drzwi prowadzących do zajazdu, gdzie jaśniało zachęcające, złote światło.I nie czekając na odpowiedź, ruszył stanowczym krokiem w tamtym kierunku, zostawiając ich w tyle.Posępnym wzrokiem wpatrywał się w świecę przy swym łóżku.Nie było tam nic więcej, na czym można by zawiesić oko.Pokój nie miał nawet okien.Poza tym nie różnił się wiele od jego izdebki w Forst Reach.Był co prawda dość surowy i nie wywietrzony, lecz ogólnie robił dość dobre wrażenie.Bez okien jednak stawał się więzieniem.Umeblowanie było dość oszczędne: łóżko, krzesło, stół.Brakowało kominka, lecz w tej chwili i tak nie miało to znaczenia.Było przecież lato, a poza tym w całym budynku panował wręcz zaduch.Wszystkie cztery torby Vanyela piętrzyły się w rogu pokoju, a lutnia, wciąż w pokrowcu, stała o nie oparta.Zapytał o kąpiel i okazało się, że jego opiekunowie woleli potrudzić się trochę, przynosząc mu balię i wodę do pokoju, zamiast pozwolić, aby sam zszedł na dół do łaźni.Woda była wprawdzie letnia, a balia niewielka, lecz Vanyel postanowił nie narzekać i zachowywał się zupełnie tak, jak gdyby dokładnie takiej balii i wody sobie życzył.Dzięki temu zyskał przynajmniej tyle, że strażnicy nie nalegali, aby pozostać w pokoju i przyglądać mu się w czasie kąpieli.Mimo to jeden z nich eskortował go do wygódki i z powrotem.Wystarczyło, aby Vanyel zrobił kilka kroków w kierunku wychodka, a mężczyzna o imieniu Garth natychmiast rzucał wszystko i podążał w ślad za nim, trzymając się jakieś sześć kroków w tyle.Było to tak upokarzające, że Vanyel nie odezwał się do niego ani słowem i zwyczajnie zignorował jego obecność.Wojowie nie zapytali go nawet, co życzy sobie zjeść na kolację.Po prostu przynieśli ją na tacy, podczas gdy on brał kąpiel.Nie był szczególnie głodny.Zjadł trochę chleba z masłem i serem, i świeże owoce.Chleb był dużo lepszy od tego, który dostawał w domu, ale na resztę - gotowanego kurczaka, gęsty sos i knedle szybko stygnące i zamieniające się w tłustą, zakrzepłą masę - nie miał ochoty.Już pierwszy kęs jedzenia urósł mu w ustach, szybko więc zrezygnował z przymuszania się do przełknięcia czegokolwiek więcej.Nie chciał też siedzieć i patrzeć na bałagan na talerzu.Dlatego wziął tacę, otworzył drzwi, wszedł do drugiego pokoju i postawił wszystko na stole zawalonym drobiazgami z ekwipunku podróżnego i różnymi przyborami przygotowanymi do mycia.Obydwaj mężczyźni podnieśli wzrok na wchodzącego.W świetle świec widać było ich szeroko otwarte, przestraszone oczy.Jedynymi dźwiękami mącącymi ciszę był dochodzący od strony okna równomierny łopot zasłon falujących pod wpływem lekkich podmuchów wiatru i bzykanie muchy latającej nad jedną ze świec.Vanyel wyprężył się, zwilżył wargi i wbił wzrok w punkt na przeciwległej ścianie, pomiędzy i ponad ich głowami.- Każdy korytarz w tym budynku prowadzi do izby rekreacyjnej, a więc raczej nie mogę wam uciec - powiedział tonem zabarwionym taką dozą znudzenia i obojętności, na jaką tylko potrafił się zdobyć.- Poza tym w stajni śpią parobcy, a wy niewątpliwie rozmawialiście już z nimi.Mało prawdopodobne, abym wyszedł przez okno i uciekał piechotą [ Pobierz całość w formacie PDF ]