[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Złośliwość ludzka jest bezgraniczna.Napisałem o tym zdarzeniu bardzo satyryczny wiersz pod tytułem Podły człowiek i wsunąłem go Zygmuntowi do atlasu, aby wiedział, co o nim sądzę.Sądzę, że miał dosyć, gdyż mnie unikał, i zerwaliśmy w ten sposób ze sobą towarzyskie stosunki.Los go jednak postawił na mojej drodze, właśnie jego, śmiertelnego wroga, i postawił go w chwili dla mnie strasznej, aby dopełnić już miary nieszczęścia.Nic mnie już, naturalnie, gorszego spotkać nie mogło, nie takie już w życiu przechodziłem nieszczęścia i dramaty, ale wtedy właśnie, kiedy miałem nadzieję, że mnie miłość uleczy — on stanął między mną i miłością.Co to jest miłość?Czytałem w pamiętniku jednej panny, że „miłość jest to cukierek, umoczony w truciźnie”; jest to zdanie bardzo piękne i głębokie, na co się wszyscy muszą zgodzić — musiał je zaś wymyślić ktoś taki, co się bardzo kochał i po długich latach męki doszedł do przekonania, że kochać nie warto.Straszna jest to rzecz i zdradliwa, pełna zasadzek i krwawych tragedyj, dlatego też tak często miłość zamienia się w śmierć.Wiedziałem o tym dobrze, lecz niestety — nikt swojego losu uniknąć nie może.Nazywała się Kazia i miała cudowne szare oczy, chociaż miała dopiero dwanaście lat, a takie szare oczy mają zwykle mężatki albo aktorki.Włosy miała zupełnie złote, co mnie bardzo ucieszyło, gdyż bardzo jest łatwo znaleźć rym do „złoty” — (pieszczoty, tęsknoty, kołowroty, koty, wymioty i wiele jeszcze innych) — a ubierała się zawsze biało, tak że na festynie straży pożarnej wyglądała jak anioł.Ojcem jej był radca ze sądu, który zawsze się śmiał nie wiadomo czemu i co chwilę wycierał chustką złote binokle, ale potem stawały się jeszcze brudniejsze.Dostojny ten człowiek bardzo był w mieście szanowany i każdy mu się nisko kłaniał, i nieraz słyszałem, jak mówiono: „z takim ze sądu lepiej jest być dobrze, choć to świnia pierwszej klasy!”Chodził on bardzo często z córką po długiej ulicy, wysadzanej kasztanami; z każdym się witał, wtedy zaś panna Kazia, zawsze bardzo dystyngowana, przyglądała się przechodniom.Była tak prześliczna, że się wszyscy na nią patrzyli ze zdumieniem, nie wierząc, aby kobieta mogła być tak piękna.Pierwszy raz ją ujrzałem właśnie w tej kasztanowej alei i zdawało mi się w pierwszej chwili, że mnie ktoś mocno uderzył kamieniem w głowę albo, chwyciwszy za nią obiema rękami, tłukł nią cierpliwie i długo o krawędź dębowego stołu.Dzieje się tak podobno zawsze, ilekroć się spotka kobietę, w której się ma zakochać; ja więc już po samym szumie w głowie poznałem, że nie ma dla mnie wyjścia, że to jest właśnie ta, którą losy postawiły na mojej drodze.Miałem chwilę jasnowidzenia i zrozumiałem, że albo zdobędę wielką miłość tej złotowłosej panienki, albo umrę na barłogu, nędznie i nikczemnie, opuszczony przez wszystkich, z gorzkim przekleństwem na ustach.Szedłem za nią krok w krok, jak nieprzytomny, bo nie umiem kochać się na zimno; można umierać z udanym spokojem i z zimną wzgardą na twarzy, lecz nie można tak kochać; czułem, że mi na twarz wyszły wypieki, a oczy zaszły mgłą, tak że nikogo nie widziałem przed sobą, tylko ją, całą w bieli, jasną jak słońce, idącą majestatycznym krokiem królowej przy boku swego dostojnego ojca, pełną uduchowionej powagi i anielstwa.W tej chwili zimny pot mnie oblał i rozejrzałem się niespokojnie, gdyż mi przyszło na.myśl, że niepodobieństwem jest, aby z całego gimnazjum nikt się w niej nie kochał i żeby ktoś nie odprawiał warty podczas jej przechadzki.Kamień mi spadł z serca — nie było widać nikogo; widać, że Pan Bóg czuwał nad jakimś życiem, bo przysiągłem sobie, zanim się obejrzałem, że ten, który by szedł za nią, nie doszedłby daleko, chyba żeby za nią poniesiono trupa.Obejrzała się nagle, ja zaś szybko uskoczyłem w bok i ukryłem się wśród przechodniów, oblany pąsem, gdyż jak błyskawica przebiegła mi przez głowę myśl, że jeśli mi się przyjrzy dokładniej, wtedy jestem zgubiony; albowiem, ni mniej, ni więcej, miałem buciki, które były wprawdzie czarne, ale nie tak znowu, żeby przy odpowiedniej rozwadze nie można było rozpoznać, że zostały przemalowane i że przedtem były jaskrawo żółte, o czym świadczyły krzyczące plamy.Niezrozumienie potrzeb młodego człowieka, tak ubieranego przez rodziców — takie ma skutki…Zostałem jednak zauważony mimo płochliwej ucieczki w tłum i kiedy przeminęła pierwsza moja trwoga, czułem, jak mnie ogarnia niewysłowione szczęście.Kiedy się w pierwszy pogodny dzień wiosenny wyjdzie na pole i kiedy się dozna z początku zawrotu głowy, potem zaś straszna radość obejmuje duszę, tak że się za czy na śpiewać bez powodu — czuje się to samo.Dwa teraz poczęły świecić dla mnie słońca, jedno w niebie, drugie na ziemi, to drugie jeszcze wspanialsze i nade wszystko droższe.Niech sobie tamto uwielbiają wszyscy, a to drugie ja jeden uwielbiam, ja jeden na całym świecie i napiszę o nim wiersz taki, jakiego jeszcze w tym mieście nikt nie napisał.Rozpierała mnie radość tak niezmierna, że dałem dwa grosze żebrakowi z poleceniem, aby się modlił za duszę „nieznajomej”, i szedłem dalej dumny, czując, do jakiego stopnia może człowieka uszlachetnić wielka, niezmierzona miłość.Gdybym był w tej chwili spotkał Zygmunta, byłbym się z nim pogodził bez wątpienia, byłbym w tej chwili przebaczył śmiertelnemu wrogowi.Zaniepokoiło mnie na chwilę to przeświadczenie uszlachetniającego szczęścia, bo, bądź co bądź, być bardzo nieszczęśliwym i tak zrozpaczonym, jakim ja byłem dotąd, także coś znaczy, podszedłem więc szybko do jakiejś szyby i przyjrzałem się własnej twarzy.Tak! była to twarz piękna; spostrzegłem nawet z cichą radością, że mój nos, głupio nieforemny, podobny raczej do dzioba starego kaczora niż do porządnego nosa — nie jest wcale tak straszny, za to w oczach miałem wspaniałe blaski i słoneczną pogodę.Zręcznym ruchem, przystając z kolei na jednej nodze, otarłem zakurzone buciki o spodnie i szedłem dalej wytrwale, z duszą rozpromienioną i z pałającymi oczyma; byłem gotów iść na koniec świata, na wszystkie niebezpieczeństwa i na wszystkie trudy.I zaszedłem aż do poczty, bo ona mieszkała w domu obok i zanim weszła w sień, obejrzała się lekko i jakby od niechcenia, przebiegła oczyma po mojej twarzy i zniknęła, jak znika marzenie, piękny dzień, radość i słońce.Stałem pod jej domem długo, bardzo długo, i przyszło mi na myśl, aby, zanim odejdę, ucałować mur kamienicy, lecz zbyt wiele chodziło tędy ludzi, ja zaś nie chciałem zdradzić najsłodszej z tajemnic, jaką może mieć człowiek.Źle spałem tej nocy, gdyż nie na materacu spałem, lecz na obłoku; latały przede mną całe stada aniołów, unosząc do nieba tego żebraka, o którym doskonale wiedziałem, że kradnie mieszczkom kury, a któremu dałem dwa grosze na intencję mojej miłości, on zaś te jedyne moje grosze trzymał na dłoni, aby je pokazać w niebie komu należy i temu, co rozdziela nagrody [ Pobierz całość w formacie PDF ]