[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.S³ychaæ r¿enie koni!I gwar mySliwców; ju¿ s¹ pod bram¹: to oni!Wzi¹wszy Zosiê pod rêkê, pobieg³a do sali.MySliwi na pokoje jeszcze nie wchadzali,Musieli po komnatach odmieniaæ sw¹ odzie¿,Nie chc¹c wniSæ do dam w kurtkach.Pierwsza wpad³a m³odzie¿,Pan Tadeusz i Hrabia, co ¿ywo przebrani.Telimena sprawuje obowi¹zki pani,Wita wchodz¹cych, sadza, rozmow¹ zabawiaI siostrzenicê wszystkim z kolei przedstawia:Naprzód Tadeuszowi, jako krewn¹ blisk¹;Zosia grzecznie dygnê³a, on sk³oni³ siê nisko,Chcia³ coS do niej przemówiæ, ju¿ usta otworzy³,Ale spójrzawszy w oczy Zosi, tak siê strwo¿y³,¯e stoj¹c niemy przed ni¹, to p³on¹³, to bladn¹³;Co by³o w jego sercu, on sam nie odgadn¹³.Uczu³ siê nieszczêSliwym bardzo - pozna³ Zosiê!Po wzroScie i po w³osach Swiat³ych, i po g³osie;Tê kibiæ i tê g³Ã³wkê widzia³ na parkanie,Ten wdziêczny g³os zbudzi³ go dziS na polowanie.152A¿ Wojski Tadeusza wyrwa³ z zamiêszania;Widz¹c, ¿e blednie i ¿e na nogach siê s³ania,Radzi³ mu odejSæ do swej izby dla spoczynku;Tadeusz stan¹³ w k¹cie, wspar³ siê na kominku,Nic nie mówi¹c - szerokie, ob³êdne xreniceObraca³ to na ciotkê, to na siostrzenicê.Dostrzeg³a Telimena, i¿ pierwsze spojrzenieZosi tak wielkie na nim zrobi³o wra¿enie;Nie odgad³a wszystkiego, przecie¿ pomieszanaBawi goSci, a z oczu nie spuszcza m³odziana.Wreszcie czas upatrzywszy ku niemu podbiega:Czy zdrów? dlaczego smutny? pyta siê, nalega,Napomyka o Zosi, zaczyna z nim ¿arty;Tadeusz nieruchomy, na ³okciu oparty,Nic nie gadaj¹c, marszczy³ brwi i usta krzywi³:Tym bardziej Telimenê pomiesza³ i xdziwi³Zmieni³a wiêc natychmiast twarz i ton rozmowy,Powsta³a zagniewana i ostremi s³owyPoczê³a nañ przymówki sypaæ i wyrzuty;Porwa³ siê i Tadeusz jak ¿¹d³em uk³uty;Spojrza³ krzywo, nie mówi¹c ani s³owa splun¹³,Krzes³o nog¹ odepchn¹³ i z pokoju run¹³,Trzasn¹wszy drzwi za sob¹.SzczêSciem, ¿e tej scenyNikt z goSci nie uwa¿a³ oprócz Telimeny.Wyleciawszy przez bramê, bieg³ prosto na pole;Jak szczupak, gdy mu oScieñ skróS piersi przekole,Pluska siê i nurtuje, mySl¹c, ¿e uciecze,153Ale wszêdzie ¿elazo i sznur z sob¹ wlecze:Tak i Tadeusz ci¹gn¹³ za sob¹ zgryzoty,Suwaj¹c siê przez rowy i skacz¹c przez p³oty,Bez celu i bez drogi; a¿ niema³o czasuNab³¹kawszy siê, w koñcu wszed³ w g³êbinê lasuI trafi³, czy umySlnie, czyli te¿ przypadkiem,Na wzgórek, co by³ wczora szczêScia jego Swiadkiem,Gdzie dosta³ ów bilecik, zadatek kochania,Miejsce, jak wiemy, zwane Rwi¹tyni¹ dumania.Gdy okiem wko³o rzuca, postrzega: to ona!Telimena, samotna, w mySlach pogr¹¿ona,Od wczorajszej postaci¹ i strojem odmienna,W bielixnie, na kamieniu, sama jak kamienna;Twarz schylon¹ w otwarte utuli³a d³onie,Choæ nie s³yszysz szlochania, znaæ, ¿e we ³zach tonie.Daremnie broni³o siê serce Tadeusza:Ulitowa³ siê, uczu³, ¿e go ¿al porusza,D³ugo pogl¹da³ niemy, ukryty za drzewem,Na koniec westchn¹³ i rzek³ sam do siebie z gniewem: G³upi! có¿ ona winna, ¿e siê ja pomyli³!Wiêc z wolna g³owê ku niej zza drzewa wychyli³,Gdy nagle Telimena zrywa siê z siedzenia,Rzuca siê w prawo, w lewo, skacze skróS strumienia,Rozkrzy¿owana, z w³osem rozpuszczonym, blada,Pêdzi w las, podskakuje, przyklêka, upadaI nie mog¹c ju¿ powstaæ, krêci siê po darni.Widaæ z jej ruchów, w jakiej strasznej jest mêczarni;Chwyta siê za pierS, szyjê, za stopy, kolana.154Skoczy³ Tadeusz, mySl¹c, ¿e jest pomieszanaLub ma wielk¹ chorobê.Lecz z innej przyczynyPochodzi³y te ruchy.U bliskiej brzezinyBy³o wielkie mrowisko.Owad gospodarnySnu³ siê wko³o po trawie, ruchawy i czarny;Nie wiedzieæ, czy z potrzeby, czy z upodobaniaLubi³ szczególnie zwiedzaæ Rwi¹tyniê dumania;Od sto³ecznego wzgórka a¿ po xród³a brzegiWydepta³ drogê, któr¹ wiod³ swoje szeregi.NieszczêSciem, Telimena siedzia³a Sród dro¿ki;Mrówki znêcone blaskiem bieluchnej poñczoszki,Wbieg³y, gêsto zaczê³y ³askotaæ i k¹saæ,Telimena musia³a uciekaæ, otrz¹saæ,Na koniec na murawie si¹Sæ i owad ³owiæ.Nie móg³ jej swej pomocy Tadeusz odmowiæ;Oczyszczaj¹c sukienkê, a¿ do nóg siê zni¿y³,Usta trafem ku skroniom Telimeny zbli¿y³ -W tak przyjaxnej postawie, choæ nic nie mówiliO rannych k³Ã³tniach swoich, przecie¿ siê zgodzili;I nie wiedzieæ, jak d³ugo trwa³aby rozmowa,Gdyby ich nie przebudzi³ dzwonek z Soplicowa -Has³o wieczerzy.Pora powracaæ do domu,Zw³aszcza ¿e s³ychaæ by³o opodal trzask ³omu.Mo¿e szukaj¹? razem wracaæ nie wypada;Wiêc Telimena w prawo pod ogród siê skrada,155A Tadeusz na lewo bieg³ do wielkiej drogi;Oboje w tym odwrocie mieli nieco trwogi:Telimenie zda³o siê, ¿e raz spoza krzakaB³ys³a zakapturzona, chuda twarz Robaka,Tadeusz widzia³ dobrze, jak mu raz i drugiPokaza³ siê na lewo cieñ bia³y i d³ugi.Co to by³o, nie wiedzia³, ale mia³ przeczucie,¯e to by³ Hrabia w d³ugim, angielskim surducie.Wieczerzano w zamczysku.Uparty Protazy,Nie dbaj¹c na wyraxne Sêdziego zakazy,W niebytnoSæ pañstwa znowu do zamku szturmowa³I kredens doñ (jak mówi) zaintromitowa³.GoScie weszli w porz¹dku i stanêli ko³em;Podkomorzy najwy¿sze bra³ miejsce za sto³em;Z wieku mu i z urzêdu ten zaszczyt nale¿y.Id¹c k³ania³ siê damom, starcom i m³odzie¿y.Kwestarz nie by³ u sto³u; miejsce BernardynaPo prawej stronie mê¿a ma Podkomorzyna.Sêdzia, kiedy ju¿ goSci jak trzeba ustawi³,¯egnaj¹c po ³acinie, stó³ pob³ogos³awi³;Mê¿czyznom dano wódkê; za czym wszyscy siedliI ch³odnik zabielany milcz¹c ¿wawo jedli.Po ch³odniku sz³y raki, kurczêta, szparagi,W towarzystwie kielichów wêgrzyna, malagi;Jedz¹, pij¹, a milcz¹ wszyscy.Nigdy pono,Od czasu jako mury zamku podxwigniono,156Który uracza³ hojnie tylu szlachty bratów,Tyle weso³ych s³ysza³ i odbi³ wiwatów,Nie pamiêtano takiej posêpnej wieczerzy;Tylko pukanie korków i brzêki talerzyOdbija³a zamkowa sieñ wielka i pusta:Rzek³byS, i¿ z³y duch goSciom zasznurowa³ usta.Mnogie by³y powody milczenia: MySliwiPowrócili z ostêpu dosyæ gadatliwi;Lecz gdy zapa³ och³on¹³, mySl¹c nad ob³aw¹,Postrzegaj¹, ¿e wyszli z niej nie z wielk¹ s³aw¹:Trzeba¿ by³o, a¿eby jeden kaptur popi,Wyrwawszy siê Bóg wie sk¹d, jak Filip z konopi,Przepisa³ wszystkich strzelców powiatu? O wstydzie!Có¿ o tem bêd¹ gadaæ w Oszmianie i Lidzie,Które od wieków walcz¹ z tutejszym powiatemO pierwszeñstwo w strzelectwie; mySlili wiêc nad tem.ZaS Asesor i Rejent, prócz wspólnych niechêci,Rwie¿¹ hañbê swych chartów mieli na pamiêci.W oczach im stoi niecny kot, skoki wyci¹gaI omykiem spod gaju kiwaj¹c, ur¹ga,I tym omykiem æwiczy po sercach jak biczem.Siedzieli z pochylonem ku misie obliczem.Asesor nowe jeszcze mia³ powody ¿alów,Patrz¹c na Telimenê i na swych rywalów.Do Tadeusza siedzi Telimena bokiem,Pomieszana, zaledwie Smie nañ rzuciæ okiem.157Chcia³a zasêpionego Hrabiego zabawiæ,Wyzwaæ w d³u¿sz¹ rozmowê, w lepszy humor wprawiæ,Bo Hrabia dziwnie kwaSny powróci³ z przechadzki,A raczej, jako mySli³ Tadeusz, z zasadzki;S³uchaj¹c Telimeny, czo³o podnios³ hardo,Brwi zmarszczy³, spójrza³ na ni¹ ledwie nie z pogard¹;Potem przysiad³ siê, jak móg³ najbli¿ej, do Zosi,Nalewa jej do szklanki, talerze przynosi,Prawi tysi¹c grzecznoSci, k³ania siê, uSmiécha,Czasem oczy wywraca i g³êboko wzdycha.Widaæ przecie¿, pomimo tak zrêczne ³udzenie,¯e umizga³ siê tylko na z³oSæ Telimenie;Bo g³owê odwracaj¹c niby nieumySlnie,Coraz ku Telimenie groxnem okiem b³ySnie.Telimena nie mog³a poj¹æ, co to znaczy:Ruszywszy ramionami, mySli³a: dziwaczy.Wreszcie, nowym zalotom Hrabiego doSæ rada,Zwróci³a siê do swego drugiego s¹siada.Tadeusz, te¿ posêpny, nic nie jad³, nic nie pi³,Zdawa³ siê s³uchaæ rozmów, oczy w talerz wlepi³;Telimena mu leje wino, on siê gniewaNa natrêtnoSæ; pytany o zdrowie - poziewa [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]