RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z boku dyskretnie czer­niał herb Poletyłłów.– Skąd wiedziałeś, że musisz mnie odnaleźć? – zapytał Guś.Podszedłem i puknąłem palcem w herb.– Czytałem dziennik hrabiego Alojzego – wyjaśniłem.Kiwnął głową przyjmując ten fakt do wiadomości.– Nie ty jeden.Swego czasu mój ojciec prowadził na górę innego człowieka z Wojsławic.Uciekli razem z łagru.– Za co, jeśli wolno spytać?– Za nazwisko oczywiście.Mój dziadek był w grupie terrorystycznej kierowanej przez Aszota.– Przykro mi, ale.– W1926 roku od kuł czterech ormiańskich patriotów zginęło trzech ministrów, w tym kat naszego narodu, inicjator rzezi Ormian w 1915 roku, Talatbej.Wpakowali w nich tyle kuł, że były problemy z identyfikacją.Przeszli na radziecką stronę.Tam właśnie zaczynała się czystka.Byli bo­haterami, niebezpiecznie takich zostawić przy życiu.Dziadka nie złapali, ale kogoś trzeba było posadzić.– Czy możemy pomówić konkretnie? Uśmiechnął się.– Faktycznie, nic jeszcze nie ustaliliśmy.A więc po kolei.– Idziemy oczywiście.– Idziemy do Arki.Szlakiem z grubsza podobnym do tego, którym szedł mój przodek i hrabia Alojzy.– Rozumiem, że tak niezwykła usługa.– Musi odpowiednio kosztować? Kiwnąłem głową.– Jeśli można zapytać.– Ile, dlaczego tak drogo i ile można utargować? Gratis.Będziesz ostatnim spośród pielgrzymów i pątników, których moja rodzina zaprowadziła na miejsce.Nadeszły nowe czasy.Nikt już nie będzie tędy chodził.Znamy naszą tajemnicę od czterystu prawie lat.Od cztery­stu lat ludzie noszący nazwisko Guś prowadzą ludzi do Arki.Wielu tam poszło, niektórzy nie wrócili.Inni bardzo chcieli dojść, a nie chcieli wracać.Wyjął z kieszeni rewolwer i zakręcił bębenkiem.– Niektórzy nie mogli wrócić – westchnął.– Turcy mieli rację, gdy nazwali Ararat – Aghri Dagh – Górą Bólu.Chodźmy spać.Pogadamy jutro.Obudził mnie huk wystrzałów.Otworzyłem oczy.Guś siedział na swojej pryczy i strzelał z rewolweru w stronę drzwi.Poderwałem karabin i wycelowałem w ciemność.Amunicja skończyła się i gospodarz przestał strzelać.Wstał i zapalił światło.Drzwi były uszkodzone kulami, deski popękały.Odłożyłem broń.– Co się stało? – zapytałem.Spojrzał na mnie dzikim wzrokiem.Niespodziewanie iskierki zrozu­mienia zapłonęły mu w oczach.– Ach, Daniec?– Paweł Daniec – powiedziałem.Odłożył broń.– Przyśniło mi się coś – powiedział.– Duchy nie dają spać.– Może za dużo tego zabijania? – zagadnąłem.– Za dużo.Każdy grzech osiada na człowieku.Dotyczy to także ate­istów.Po prostu przekroczyłem pewną granicę.Podszedł do drzwi i otworzył je.Na dworze wstawał świt.Wyszedłem razem z nim i patrzyliśmy na skąpany we mgle świat.Nad naszymi głowa­mi niebo było czyste.Przecinała je piękna wyraźna tęcza.– Tęcze Araratu – powiedział w zadumie.– Zawsze chciałem je zobaczyć na własne oczy.Powietrze było bardzo zimne.– Kiedy dotrzemy na miejsce? – zapytałem.– Dziś wieczorem albo jutro rano.Zależy od warunków panujących na górze.Wydaje mi się, że są dość ciężkie.Wiatr przyniósł gdzieś z oddali echo wystrzałów karabinowych.– Ktoś kogoś właśnie zabija – powiedział.– Albo strzelają po pi­janemu na wiwat.Kiedyś układ był jasny.Człowiek i góra.Wdzierali się na skały, a góra zabijała.Najlepsi, a może najbardziej godni, docierali tam, gdzie mieli dotrzeć.Pozostali zostawali tu na zawsze.Tak było spra­wiedliwie.A teraz dobrzy ludzie giną zanim przejdą połowę drogi, a źli mogą dotrzeć na miejsce.Na szczęście tylko ja znam drogę.– Poprzednio zawiązywaliście oczy klientom – zauważyłem.– To nie ułatwia wspinaczki.Zresztą to już nie ma znaczenia.Zdo­łałbyś odnaleźć miejsce, gdzie spoczywa Arka nawet gdybym zdjął ci prze­paskę dopiero tam.Ci, których prowadziłem nie mieli pojęcia o nawiga­cji i triangulacji.Nie byli ludźmi wykształconymi.Popatrzysz na zegarek, odczytasz wysokość.Nie rób takiej zdziwionej miny.Wiem, że ma wbu­dowany altimetr.Sam posługiwałem się swego czasu identycznym.Zmie­rzysz kąt padania promieni słonecznych i określisz, gdzie jesteś.Zresztą znając dokładnie wysokość można przecież obejść trawersem szczyt.– To zajmie miesiące, te wszystkie granie, rozpadliny, lodowce.– Ale jest wykonalne.– Dlaczego więc mnie prowadzisz? Wzruszył ramionami.– Góra tego chce.Tak mógłbym powiedzieć, ale to nie byłaby praw­da.To ja tego chcę.Zawsze lubiłem się przechwalać.Chcę zobaczyć two­ją minę na widok Arki [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl