[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Boże, pomyślał.Czuję na sobie pokłady strachu zbierane przez miliony lat.- Aż drugiej strony - ciągnęła Mali - tekst przedstawiony ci przez Kalenda może być ukrytym fałszerstwem.Mógł to być jedyny egzemplarz takiej Księgi, spreparowany wyłącznie dla ciebie.- Skąd wiesz o Kalendzie i tym nowym tekście? - zapytał Joe.- Glimmung mi powiedział.- A zatem musiał czytać to samo.Fałszerstwo odpada.Gdyby tak się stało, nie byłoby cię tutaj.Roześmiała się, nie komentując tego.Nadal opuszczali się w dół.- A zatem chyba miałem rację - stwierdził Joe.W świetle jego latarki pojawił się fragment jakiejś dużej żółtej konstrukcji.Po jego prawej stronie Mali również skierowała na nią swoją latarkę.Było to olbrzymie.jak arka zbudowana dla wszystkich żyjących istot.Arka, która na zawsze zatonęła na dnie Marę Nostrum.Arka nieudanego przymierza.- Co to jest? - zapytał.- Szkielet.- Ale czego? - Joe przybliżył się do szkieletu, próbując go lepiej oświetlić.Mali uczyniła to samo.Była tak blisko, że widział jej twarz przez szybkę maski.Gdy przemówiła, jej głos był przyciszony, jakby pomimo swej wiedzy i doświadczenia, nie spodziewała się takiego odkrycia.- To Glimmung - powiedziała - szkielet pradawnego, archaicznego, wymarłego przed wiekami gatunku.Strasznie porośnięty koralami.Leży tu zapomniany co najmniej od stuleci.Mój Boże!- Czy to znaczy, że nie wiedziałaś o jego istnieniu? - zapytał.- Może Glimmung wiedział.Ja nie.Ale.- zawahała się -.sądzę, że to szkielet Czarnego Glim-munga.- Co to znaczy? - dociekał Joe, czując jak ogarnia go coraz większe przerażenie.- To prawie niemożliwe do wytłumaczenia - powiedziała Mali.- Tak jak z antymaterią.Można o tym rozmawiać, ale w gruncie rzeczy trudno to sobie wyobrazić, a jeszcze gorzej wyłożyć słowami.Istnieją Glimmungi i Czarne Glimmungi.Zawsze w proporcji jeden do jednego.Każdy Glimmung ma swe przeciwieństwo, swoje alter ego.Wcześniej czy później w swym życiu Glimmung musi zabić Czarnego albo ten zabije jego.- Dlaczego? - zdziwił się Joe.- Ponieważ tak właśnie jest.To zupełnie jakbyś pytał: po co są kamienie.Tak ewoluowali.W tym wypadku na zasadzie wykluczania się przeciwieństw.Jak w chemii.Widzisz, Czarne Glimmungi są nie do końca istotami żywymi.Ale nie są też biochemicznie obojętne.Są jak nieuformowane kryształy.Ich podstawową motywacją jest dezintegracja formy, zwłaszcza w kontakcie z Glimmungiem.Niektórzy zresztą utrzymują, że nie tylko.Mówią, że.- przerwała, wpatrzona w coś przed sobą.- Nie - powiedziała.- Nie to.Jeszcze nie teraz.Nie za pierwszym razem.Pchany prądami ciemnych wód, płynął ku nim jakiś strzęp materii.Miał humanoidalny kształt, jakby kiedyś, dawno temu, poruszał się na wyprostowanych nogach.Teraz wygiął się i przygarbił, a nogi zwisały jakby były pozbawione kości.Joe obserwował, jak to coś powoli, lecz nieubłaganie, podpływa coraz bliżej.Wkrótce już było widać twarz.Joe poczuł, jak jego świat wali się w gruzy.- To twoje ciało - powiedziała Mali.- Musisz zrozumieć, że tutaj czas nie płynie tak po prostu.- Jest niewidome - wybąkał Joe.- Jego oczy.zgniły.Nie ma ich.Czy może mnie widzieć?- Jest świadome twojej obecności.Chce.- zawahała się.- Czego chce? - nalegał, obróciwszy ku niej dziko wykrzywioną twarz.- Chce z tobą porozmawiać - odpowiedziała i zamilkła.Teraz jedynie go obserwowała.Nic nie robiła.Nie pomagała mu, zupełnie jakby jej tu nie było, pomyślał.Jestem sam, z tym czymś.- Co powinienem robić? - zapytał.- Nie.- znowu zamilkła, po czym nagle powiedziała: - Nie słuchaj tego, co to będzie mówić.- To znaczy, że może mówić? - zdziwił się.Był w stanie pogodzić się z tym, co ujrzał.Zachować przytomność w zetknięciu z własnym martwym ciałem.Ale w nic więcej nie był w stanie uwierzyć.Ten twór nie jest rzeczywisty; to przykład mimikry jakiejś oceanicznej formy życia; czegoś, co go zobaczyło i przybrało jego kształt.- Powie ci, byś stąd odszedł - powiedziała Mali.- Byś opuścił jego świat, ocean.Byś na zawsze porzucił Heldscallę, nadzieje Glimmunga, jego Projekt.Patrz, już próbuje wydobyć z siebie jakieś słowa.Zniekształcona połowa twarzy poruszyła się; dojrzał połamane zęby, a potem z otchłani będącej niegdyś jego ustami wydobył się dźwięk.Jakby dobiegające z oddali dudnienie czegoś położonego o pięćset mil stąd, czegoś o wielkiej wadze.Bezwładnego, trudnego do poruszenia.A jednak to coś próbowało się z nim porozumieć.Dudnienie nie ustawało.W końcu, jakby w zwolnionym tempie, dotarło do Joego jedno stłumione słowo.I kolejne.- Zostań - powiedziały rozwarte usta.Wpłynęła w nie mała rybka i po chwili z nich wypłynęła.- Musisz.iść dalej.Naprzód.Wznieś.Wznieś Heldscallę.- Czy ty żyjesz? - zapytał Joe.- Tu na dole nic nie żyje w znanej nam formie - wtrąciła się Mali.- To po prostu szczątki.z rozładowanymi niemal do końca bateriami.- Ale to jeszcze nie miało miejsca - powiedział Joe, - To dopiero przyszłość.- Tu w dole nie ma przyszłości - zaprzeczyła.- Ale mnie się jeszcze nic nie stało.Żyję.A patrzę na to okropieństwo, na tę poruszającą się zgniliznę.Nie mogłaby się do mnie odzywać, gdyby była mną samym.- To oczywiste - przyznała Mali.- Ale między wami nie ma wyraźnej linii podziału.Część tego jest w tobie, tak jak i część ciebie zawarta jest w tym czymś.Istniejecie obaj i ty jesteś jednocześnie sobą i nim.„Każde dziecko jest czyimś rodzicem", pamiętasz? Ale sądziłam, że twoje alter ego nakaże ci odejść.Zamiast tego, to coś chce, żebyś pozostał.Właśnie przybyło ci o tym powiedzieć.Nie rozumiem.Nie możemy mieć zatem do czynienia z Czarnym Fernwrightem [ Pobierz całość w formacie PDF ]