[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jednakże.czy sądzicie, że mądrze robicie oddając się w ten sposób fantazjom?Rumieniec wpełzł na policzki Broberg i spłynął ku jej piersiom.- Słuchałeś, Mark?- No.tak, oczywiście.Przecież mogło się wam coś nagle przydarzyć.- Czemu? A gdyby nawet, to co byś zrobił? Gra to sprawa osobista.- No tak, tak.Ricia i Kendrick kochali się, gdy tylko mieli ku temu okazję.Nie padło przy tym wiele słów, ale były one często namiętne.- Włączymy się, gdy będziemy ciebie potrzebować, tak jak w tym przypadku, przy budzeniu - ucięła Broberg.- A poza tym przerwiemy kontakt.- Ale.Ja przecież nie chciałem- Wiem o tym - westchnął Scobie.- Fajny z ciebie facet, a my z pewnością jesteśmy przewrażliwieni.Ale tak musi być.Zawołaj nas za godzinę, tak jak powiedziałem.W głębi groty Węży ca kołysze się na tronie w takt słów proroczej opowieści.Z tego, co Ricia i Kendrick mogą zrozumieć, to nakazuje im udać się na zachód, Szlakiem Jelenia, aż napotkają jednookiego człowieka o siwej brodzie, który wskaże im dalszy kierunek; muszą jednak być ostrożni w jego obecności, łatwo bowiem go rozgniewać.Usłuchawszy słów wyroczni, oboje oddalają się.U wyjścia dają ofiarę, którą przynieśli.Ponieważ mają ze sobą niewiele poza odzieniem i orężem, księżniczka składa świątyni w ofierze swe złociste pukle.Rycerz twierdzi, że nawet z krótkimi włosami Ricia jest wciąż piękna.- Hej, hopla! Łatwo nam poszło te dwadzieścia metrów - powiedziałScobie, jednak głosem otępiałym ze znużenia.Początek drogi przez krainę N arce jest czystą rozkoszą.Jego późniejsze przekleństwo nie było ani trochę bardziej żywsze.- Chybakolejny ślepy zaułek.Starzec w błękitnej opończy i szerokim kapeluszu zaiste rozgniewał się, gdy Ricia odmówiła mu swych łask, a włócznia Kendricka powstrzymała go przed dalszymi próbami.Udał, że szuka zgody i wskazał im dalszą drogę.Lecz na jej krańcu wędrowcy napotykają trolle.Udaje im się umknąć i wycofują się.- Mózg mi pływa w bagnie, we mgle - jęknął Scobie.- A i złamane żebro raczej przeszkadza.Jeśli się jeszcze trochę nie prześpię, nadal będę wybierał fałszywą drogę, aż czas się nam skończy.- Ależ oczywiście, Colin - odezwała się Broberg.- Będę czuwać i obudzę cię za godzinę.- Co takiego? - spytał zdziwiony mimo znużenia.- A czemu ty też się nie prześpisz, Mark nas obudzi, tak jak poprzednio?Skrzywiła się.- Nie warto go niepokoić.Jestem zmęczona, owszem, ale nie senna.Brakło mu i przytomności, i siły, by się spierać.- Dobrze - powiedział, rozciągnął na lodzie materac izolujący i stoczył się w nieświadomość.Broberg ułożyła się obok niego.Byli w połowie drogi do krawędzi, ale trwało to z przerwami więcej niż dwadzieścia godzin, a szło im coraz trudniej i było bardziej niebezpieczne, choćby dlatego, że mieli coraz mniej sił i przytomności umysłu.Jeśli w ogóle dotrą do szczytu i dostrzegą sygnał Danziga, zostanie im jeszcze parę godzin marszu na obolałych nogach, nim znajdą się w schronieniu.Saturn, Słońce, gwiazdy prześwitywały przez witryl.Broberg uśmiechnęła się, patrząc na twarz Scobiego.Ani trochę w nim z urody greckiego boga, a pot, brud, zarost, liczne oznaki wyczerpania jeszcze mniej go przypominały, ale.szczerze mówiąc ona też zbytnio się teraz nie nadawała na konkurs piękności.Księżniczka Ricia siedzi u boku swego rycerza, który zapadł w sen w chacie karła, i przebiera palcami po strunach harfy, której jej użyczyl ów karzel, nim udal się do pracy w kopalni.Ricia śpiewa kołysankę, by osłodzić sen Kendrickia.Gdy śpiew dobiega końca, dotyka ustami jego ust, po czym zapada w taki sam łagodny sen.Scobie budził się powoli.- Ricia, kochanie - szepce Kendrick i szuka jej dotykiem.Zbudzi ją pocałunkami.Uniósł się niezgrabnie.- O, do diabła!Leżała bez ruchu.Słyszał przez radio jej oddech, nim uderzenia jego tętna oddech ten stłumiły.Słońce świeciło znacznie dalej; widać było wyraźnie, że się przesunęło, zaś sierp Saturna znacznie schudł, do tego stopnia, że na końcach pojawiły się ostre rogi.Wytężył oczy, by spojrzeć na zegarek na lewym przegubie.- Dziesięć godzin! - zakrztusił się.Ukląkł i potrząsnął kobietą.- Zbudź się, na litość boską!Rzęsy jej zatrzepotały.Gdy ujrzała na jego twarzy przerażenie, natychmiast opadła z niej senność.- Och, nie - odezwała się.- Proszę, nie.Scobie z trudem wyprostował się i połączył ze statkiem.- Mark, słyszysz mnie?- Colin! - wykrzyknął Danzig.- Dzięki Bogu! Wychodziłem z siebie ze zdenerwowania.- Będziesz się dalej denerwował, kochany.Właśnie obudziliśmy się z dziesięciogodzinnego snu.- Co takiego? Ile przedtem pokonaliście?- Weszliśmy gdzieś na czterdzieści metrów.Droga przed nami wygląda na trudniejszą niż ta, którą dotąd przebyliśmy.Boję się, że nic z tego nie będzie.- Nie mów tego, Colin - rzekł błagalnie Danzig.- To moja wina - stwierdziła Broberg.Stała sztywno, z zaciśniętymi pięściami i nieruchomą twarzą.Głos miałaspokojny.- On był zmęczony, musiał się przespać.Miałam go obudzić, ale sama zasnęłam.- Nie twoja wina, Jean.- zaczął Scobie.- Tak, moja - przerwała mu.- Może uda mi się to naprawić.Weź moją baterię.W ten sposób nie będę mogła ci pomóc kopać, ale może przeżyjesz i dotrzesz do statku.Schwycił ją za ręce.Pięści nie rozwarły się.- Jeśli myślisz, że ja.że ja mógłbym to zrobić.- Jeśli tego nie zrobisz, to koniec z nami obojgiem - odrzekła nieustępliwie.- Wolę odejść z czystym sumieniem.- A co z moim sumieniem? - wykrzyknął.Opanowując się zwilżył wargi i mówił dalej szybko: - Poza tym nie można się obarczać winą.Senność cię zwyciężyła.Gdybym się nad tym dobrze zastanowił, wiedziałbym, że tak się skończy i połączyłbym się z Markiem.A to, że tobie to też nie przyszło do głowy, dowodzi, jak bardzo i tobie brakowało snu.I.na ciebie czeka Tom i dzieci.Weź moją baterię.- Zamilkł na chwilę.- I błogosławieństwo na drogę.- Czy Ricia mogłaby porzucić swego rycerza?- Zaraz, chwileczkę, posłuchajcie - zawołał Danzig.- Słuchajcie, to straszne, ale.a, cholera, wybaczcie, ale muszę wam przypomnieć, że takie teatralne gesty tylko przeszkadzają w działaniu.Z waszego opisu wnoszę, że żadne z was samotnie nie będzie w sianie iść naprzód.Razem może się wam jeszcze udać.Przynajmniej jesteście wypoczęci - mięśnie wam dokuczają, to jasne, ale w głowach wam się rozjaśniło.Wspinaczka może się okazać łatwiejsza, niż myślicie.Zastanówcie się nad tym!Scobie i Broberg przyglądali się sobie nawzajem przez całą minutę.Jej ciało jakby odtajało, a ciepło przeszło na niego.W końcu uśmiechnęli się i objęli.- Taak, słusznie - burknął Scobie.- Ruszamy, ale najpierw coś przegryziemy.Jestem po prostu, najzwyczajniej w świecie głodny.A ty?Broberg skinęła głową.- To rozumiem - rzekł Danzig tonem zachęty.- Hm, czy mogę jeszcze coś zaproponować? Ja jestem tylko widzem, co stawia mnie w cholernej sytuacji, ale inarn przez to widok ogólny.Porzućcie tę waszą grę.Scobie i Broberg zesztywnieli.- To ona jest prawdziwym winowajcą - ciągnął błagalnie Danzig.- Samo zmęczenie nie stępiłoby w was bystrości oceny sytuacji.Nigdy byście mnie nie wyłączyli i.Ale zmęczenie, wstrząs i żal sprawiły, żeście dopuścili, by ta przeklęta gra nad wami zapanowała.Nie byliście sobą, gdy zasnęliście: byliście tymi-postaciami ze świata marzeń [ Pobierz całość w formacie PDF ]