[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Płaskowyż przedstawiał obraz ponury — roślinność przegrywała powoli walkę z masami piasku, które niósł gorący, jak z pieca, wschodni wiatr, z niskich wydm wyrastały sczerniałe, tylko nad samą ziemią bladokarminowe zarośla, osypywały się z nich skórzaste strąki, czasem coś popielatego zaszuściło w zeschłym gąszczu, raz i drugi smuga szalonej ucieczki wyrwała się niemal spod samych kół łazika, ale nie zdołali dostrzec nawet zarysów tego stworzenia, z takim impetem buchnęło w gęstwinę.Koordynator lawirował, wymijając kępy zbitych, kolczastych krzewów, raz zawrócił nawet, kiedy przecinka,.w którą wjechali, zamknęła się ślepo piaszczystym spiętrzeniem pośród krzaków, teren był coraz bardziej nieprzejrzysty, zdradzał brak wody — większość roślin, spalona słońcem, wydawała w gorących podmuchach martwy, papierowy szelest.Łazik kręcił pospiesznie, jadąc między ścianami nawisłych gałęzi, z popękanych gron sypał się żółtawy pyłek, który pokrył przednią szybę, kombinezony, nawet twarze siedzących; z głębi krzaków walił znieruchomiały żar, trudno było oddychać.Doktor uniósł się z siedzenia i pochylił do przodu, kiedy hamulce zapiszczały nagle i stanęli.Stołowe plateau urwało się kilkadziesiąt kroków dalej, krzaki ciągnęły się aż do samej linii obrywu czarną, prześwitującą pod słońce bursztynowo szczotką.Przed sobą mieli odległe zbocza górskie, wstające wysoko nad kotliną przesłoniętą najbliższym otoczeniem.Koordynator wysiadł i podszedł do ostatniego krzaka, o długich witkach, chwiejących się łagodnie na tle nieba.— Zjedziemy — powiedział, wracając.Wóz potoczył się ostrożnie naprzód, naraz zadarł tył, jakby chciał przekoziołkować, kanister zahałasował, uderzając w kraty bagażnika, hamulce zapiszczały ostrzegawczo, Koordynator włączył pompę, koła nabrzmiewały w oczach, nierówności stromizny stały się od razu mniej wyczuwalne.Zobaczyli, że zesuwają się ku wełnistej powłoce chmur, którą od wnętrza przebija dołem walcowata, w górze bulwiasta maczuga brunatnego dymu.Prawie nie rozpraszał się w powietrzu, wysoko ponad szczytami wzgórz.Ta jak gdyby wulkaniczna erupcja trwała kilkadziesiąt sekund, potem kolumna dymów z ogromną chyżością zaczęła ściekać w dół, kryjąc się między białymi chmurami, aż znikła w nich, na powrót wessana do gigantycznej gardzieli, która ją przedtem wyrzuciła.Cała dolina dzieliła się na dwa piętra, górne, pod słonecznym niebem, i dolne, położone daleko, niewidzialne, bo osłonięte warstwą nieprzenikliwych chmur, ku którym łazik biegł, kołysząc się i podskakując, z przerywanym popiskiwaniem hamulców.Promienie nisko już stojącego słońca oświetlały jeszcze przez kilka chwil odległe, sterczące po przeciwnej stronie zbocza, w których świeciły, jakby wyrastające z gęstwy burych i fioletowych zarośli, przysadziste twory o lustrzanych powierzchniach.Trudno było w nie patrzeć, bo oślepiały odbitym słońcem.Warstwa białych obłoków była tuż, granica obrywu zaznaczona zębatą na błękitnym tle linią krzaków została wysoko za nimi, zwalniali coraz bardziej, naraz otoczyły ich chwiejne opary, poczuli duszną wilgoć, zrobiło się prawie ciemno.Koordynator przyhamował raz jeszcze, toczyli się krok za krokiem, rozwidniało się, a właściwie oczy ich przystosowały się do mlecznego półświatła.Koordynator zapalił na chwilę reflektory, ale zaraz je zgasił, bo elektryczny blask uwiązł bezsilnie we mgle.Nagle się rozwiała.Było chłodniej, w powietrzu wisiała wilgoć.Znajdowali się na pochyłości dużo łagodniejszej, tuż pod niskimi chmurami, które sięgały daleko, ku burym, czarniawym i szarym plamom, niewyraźniejącym w głębi doliny.Na wprost nich błyszczało coś słabo, jakby w powietrzu rozlana była warstwa oleistej cieczy, doznali takiego uczucia, jakby zamgliły im się nagle oczy.Doktor niemal równocześnie z Chemikiem podnieśli ręce, aby przetrzeć powiela — bezskutecznie.Z tego rozchybotanego błyskania wyłonił się ciemny punkt i zmierzał prosto ku nim.Łazik jechał teraz po terenie prawie równym, tak gładkim, jakby sztucznie zniwelowanym i utwardzonym, czarny punkt przed nimi rósł, zobaczyli, że toczy się na okrągłych balonach — to był ich łazik, jego odbicie w jakiejś powierzchni [ Pobierz całość w formacie PDF ]