RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Och, Trent, co my teraz zrobimy? - zapytała Laurie stłumionym głosem, wtulając twarz w ramię brata.Trent zachował kamienną twarz, choć była ona niezwykle blada.- Co zrobimy? - zapytał.- Cóż, nic nie będziemy robili, Szprotko.- Musimy coś zrobić! Trent! Musimy! Musimy jej pomóc!- Nie, wcale nie musimy - odparł chłopiec.Na jego ustach pojawił się nikły, ale w jakiś sposób straszny uśmieszek.- Zrobi to za nas dom.- Popatrzył na zegarek i przez chwilę coś w myślach przeliczał.- Jutro po południu, mniej więcej o trzeciej czterdzieści, wszystko zrobi za nas dom.Rano nie spotkała ich kara.Lew Evans myślał wyłącznie o swym seminarium na temat konsekwencji podboju normańskiego, które to zajęcia zaczynał na uczelni o ósmej.Ani Tren­ta, ani Laurie specjalnie to nie zaskoczyło, ale oboje w równym stopniu dziękowali za to losowi.Lew oświadczył tylko, że wieczorem wezwie każde z dzieci oddzielnie do gabinetu i każ­demu “wkroi kilka zdrowych pasów".Po rzuceniu tej złowiesz­czej groźby wymaszerował z domu z wysoko uniesioną głową, ściskając mocno w prawej ręce teczkę.Kiedy jego porsche jechało z warkotem ulicą, matka jeszcze spała.Dwoje młodszych dzieci stało w kuchni, obejmowało się ramionami i patrzyło na Laurie jak na ilustrację z bajki braci Grimm.Lissa płakała.Brian, jak dotąd, trzymał się dzielnie, choć górna warga mu drżała, twarz miał bladą, a pod oczyma czerwone obwódki.- Dostaniemy lanie - powiedział do Trenta.- On bardzo mocno bije.- Nie - odparł Trent, a dzieci popatrzyły na niego tyleż z nadzieją, co z powątpiewaniem.Lew obiecał im baty i nawet Trent nie uniknie tego boles­nego upokorzenia.- Ależ Trent.- zaczęła Lissa.- Posłuchajcie mnie - odezwał się najstarszy brat, przy­ciągając stojące przy stole krzesło i siadając na-nim twarzą do rodzeństwa.- Posłuchajcie mnie uważnie i zapamiętajcie każ­de słowo.To bardzo ważne, więc żadne z was nie może niczego popsuć.Dzieci spoglądały na niego wielkimi, zielononiebieskimi oczyma.- Chcę, żebyście natychmiast po szkole wrócili prosto do domu.ale tylko do najbliższego rogu; do rogu Mapie i Wal-nut.Rozumiecie?- T-t-t-aak - odparła niepewnie Lissa.- Ale dlaczego, Trent?- Nieważne - odparł.Oczy chłopca, również niebieskozielone, lśniły, ale Laurie pomyślała, że nie jest to lśnienie pogodne; pomyślała, że w źrenicach Trenta czai się groźba.- Po prostu tam czekajcie.Czekajcie przy skrzynce pocztowej.Musicie tam być o trzeciej, najpóźniej o trzeciej piętnaście.Rozumiecie?- Tak - odpowiedział za oboje Brian.- Rozumiemy.- Ja z Laurie albo już tam będziemy, albo pojawimy się zaraz po was.- Ale jak my to zrobimy, Trent? - zapytała Laurie.- Przecież do trzeciej nawet nie wyjdziemy ze szkoły.Poza tym ja mam próbę orkiestry, a sama jazda autobusem.- My dziś nie idziemy do szkoły - odrzekł Trent.- Nie? - zapytała zapędzona w kozi róg Laurie.Lissa była przerażona.- Trent! - powiedziała.- Nie możecie tego zrobić! To jest.to jest.ryzyko!- Jeśli chodzi o czas, też ryzykujemy - odrzekł ponuro Trent.- A teraz wynocha do szkoły.Tylko pamiętajcie, róg Maple i Walnut o trzeciej, najpóźniej o trzeciej piętnaście.I niezależnie od tego, co się będzie działo, nie wracajcie do domu.- Popatrzył na Briana i Lissę tak groźnie, że przera­żone, oszołomione dzieci jeszcze mocniej przytuliły się do siebie, jakby szukając w sobie otuchy.Nawet Laurie wyglądała na wystraszoną.- Czekajcie na nas, ale nie ważcie się wracać do domu - przykazał jeszcze raz Trent.- Za skarby świata.Kiedy już małe dzieci opuściły dom, Laurie chwyciła brata za koszulę i stanowczo zażądała wyjaśnień.- To musi mieć coś wspólnego z tym, co rośnie w domu.Wiem, że tak jest, ale jeśli chcesz, żebym poszła na wagary i pomogła ci, musisz mi o wszystkim powiedzieć, Trencie Bradbury.- Uspokój się, wszystko ci powiem - odrzekł Trent i de­likatnie wyswobodził się z mocnego uścisku siostry.- Tylko zachowuj się cicho.Nie chcę, żebyś zbudziła mamę.Ona po­słałaby nas szkoły, a do tego nie wolno dopuścić.- Dobrze, więc o co chodzi? Mów!- Chodźmy na dół.Chcę ci coś pokazać.Zaprowadził ją do piwnicy, do winiarni.Trent nie był do końca pewien, czy Laurie zgodzi się zrobić z nim to, co on umyślił - była to straszliwa.no cóż, strasz­liwa ostateczność - ale siostra nie stawiała żadnych sprzeci­wów.Gdyby chodziło tylko o sprawę samego lania, jakie obiecał im Tata Lew, na pewno by Trentowi nie pomogła.Ale widok leżącej bez przytomności na podłodze w salonie matki wywarł na niej tak samo piorunujące wrażenie jak na Trencie oziębła reakcja ich ojczyma.- Tak - stwierdziła ponuro Laurie.- Myślę, że musimy to zrobić.Patrzyła na cyferki mrugające na poręczy fotela.07:49:21Winiarnia nie była już winiarnią.Oczywiście, mocno pachnia­ło w niej winem, a na podłodze walało się zielone szkło z potłu­czonych butelek i resztki rozbitego stojaka, który zrobił ich ojciec, ale teraz ta część piwnicy wyglądała jak zrodzona w umy­śle szaleńca wizja sterowni gwiazdolotu “Enterprise".Wskazó­wki na tarczach wahały się i wirowały.Cyfrowe wskaźniki mrugały, zmieniały się, znów mrugały [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl