RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kie­dy wzejdzie słońce, skończą się kłopoty.Pochyliła się do Gancii, przywódcy morporskich najemników.Nie była z niego zadowolona.Fakt, że był silny jak wół i wytrzymały jak wół.Niestety, miał też rozum wołu.I wojowniczość łasicy.Jak większość chłopców z przedmieść Morpork, bez wahania sprzedałby swoją babcię za bezcen.i pewnie już to zrobił.- Schowamy się w jaskini, a przy wejściu rozpalimy wielkie ogni­sko - oznajmiła.- Trolle nie lubią ognia.Obrzucił ją spojrzeniem sugerującym, że ma własny pogląd na sprawę, kto tu powinien wydawać rozkazy.Jednak głośno powiedział:- Ty jesteś szefem.- Zgadza się.Herrena obejrzała się na trójkę więźniów.Kufer był jak należy -Trymon opisał go szczegółowo.Ale żaden z mężczyzn nie przypomi­nał maga.Nawet nieudanego maga.- Ojej - mruknął Kwartz.Trolle przystanęły i noc otuliła je jak aksamit.Sowa zahuka­ła upiornie - przynajmniej Rincewind sądził, że to sowa.Ornitologia nie była jego mocną stroną.Może to słowik zahukał.albo drozd? Nietoperz zatrzepotał mu nad głową.Tego Rincewind był prawie pewien.Był też bardzo zmęczony i mocno poobijany.- Dlaczego ojej? - zapytał.Wytężył wzrok.Na zboczu góry dostrzegł wyraźny jasny punkt.To mogło być ognisko.- Aha - mruknął.- Nie lubicie ognia, tak? Kwartz skinął głową.- Niszczy efekt nadprzewodnictwa w naszych mózgach - wyjaśnił.- Ale takie małe ognisko nie zrobi wrażenia na Dziaduniu.Rincewind rozejrzał się czujnie, nasłuchując, czy nie nadchodzi rozjuszony troll.Widział już, co potrafią zrobić z lasem zwykłe trolle.Nie miały niszczycielskiej natury, po prostu materię organiczną traktowały jak rodzaj irytującej mgiełki.- Miejmy nadzieję, że ich nie znajdzie - powiedział.Kwartz westchnął.- Mała szansa - rzekł.- Rozpalili mu ogień w ustach.- Czo za wsztyd! -jęknął Cohen.Bezskutecznie szarpał więzy.Dwukwiat przyglądał mu się tępo.Pocisk z procy Gancii nabił mu sporego guza z tyłu głowy.Turysta nie był pewien paru rze­czy, poczynając od własnego nazwiska.- Powinienem naszłuchiwać - burczał Cohen.- Powinienem uważać, a nie szłuchać tej gadaniny o.jak im tam.o proteżach.Robię się miękki.Uniósł się na łokciach.Herrena i jej ludzie stali wokół ogniska przy otworze jaskini.Bagaż leżał w kącie cichy, nieruchomy i oplata­ny siecią.- Ta jaskinia jest jakaś dziwna - zauważyła Bethan.- Czo? - nie zrozumiał Cohen.- Popatrz tylko.Widziałeś kiedy takie skały?Cohen musiał przyznać, że głazy u wyjścia są niezwykłe; każdy wy­ższy od człowieka, ułożone w półokrąg, mocno wytarte i zadziwiająco błyszczące.Podobny półokrąg sterczał ze stropu.Całość sprawiała wra­żenie kamiennego komputera, zbudowanego przez druida mającego tylko niejasne pojęcie o geometrii i żadnego wyczucia grawitacji.- Przyjrzyj się ścianom.Cohen zerknął na najbliższą z nich.W skale biegły żyły czerwo­nego kryształu.Nie był całkiem pewien, ale zdawało mu się, że w głę­bi rozbłyskują i gasną maleńkie punkciki światła.Wiał też wiatr - równy podmuch z czarnej głębi jaskini.- Kiedy wchodziliśmy, wiało w drugą stronę - szepnęła Bethan.- Jestem pewna.Co o tym myślisz, Dwukwiacie?- Nie znam się na jaskiniach - odparł turysta.- Ale wydaje mi się, że bardzo ciekawy stalaktyt zwisa ze stropu, o tam.Jakiś taki obły, prawda?Spojrzeli.- Nie potrafię tego dokładnie wyrazić - oświadczył Dwukwiat.- Ale chyba dobrze byłoby się stąd wynieść.- O tak - burknął ironicznie Cohen.- Zwyczajnie poprosimy tych ludzi, żeby nasz rozwiązali i wypuścili, czo?Cohen niezbyt długo przebywał w towarzystwie Dwukwiata.Ina­czej nie byłby tak zdziwiony, gdy turysta z entuzjazmem kiwnął głową i odezwał się głośno, powoli i wyraźnie, co uważał za alternatywę mówienia w obcych językach.- Przepraszam bardzo! Czy moglibyście nas rozwiązać i wypuścić? Trochę tu wilgotno i są przeciągi.Dziękuję.Bethan zerknęła na Cohena.- Czy on powinien mówić coś takiego?- Przyznaję, że to nowość.Trójka ludzi oddzieliła się od grupy przy ognisku i podeszła bli­żej.Sądząc z ich min, nie mieli zamiaru kogokolwiek rozwiązywać.Dwaj mężczyźni wyglądali wręcz na takich, co na widok związanych jeńców zaczynają bawić się nożami, robić złośliwe uwagi i uśmiechać się ironicznie.Zamiast dokonać prezentacji, Herrena wyjęła miecz i skierowała ostrze w serce Dwukwiata.- Który z was jest magiem Rincewindem? - zapytała.- Znaleźli­śmy cztery konie.Czy on jest między wami?- Hm.Nie wiemy, dokąd poszedł - odparł Dwukwiat.- Szukał cebuli.a- W takim razie jesteście jego przyjaciółmi i spróbuje was ratować - orzekła Herrena.Przyjrzała się Bethan i Cohenowi, a potem uważniej Bagażowi.Trymon wyraźnie zaznaczył, że nie powinni dotykać Bagażu.Ale ciekawość podobno zabiła kota, zaś ciekawość Herreny mogłaby zma­sakrować stado lwów.Rozcięła sieć i chwyciła wieko.Dwukwiat drgnął.- Zamknięty - oznajmiła po chwili.- Gdzie klucz, grubasie?- Nie ma.- wyjąkał turysta.- Do niego nie ma klucza.- Przecież jest dziurka - zauważyła.- No tak, ale jeśli on chce być zamknięty, to będzie zamknięty -wyjaśnił zakłopotany Dwukwiat.Herrena wyczuła drwiący uśmiech Gancii.- Otwórzcie skrzynię - warknęła.- Gancia, ty tego dopilnujesz.Stanowczym krokiem wróciła do ogniska.Gancia wydobył długi, wąski nóż i pochylił się nad Dwukwiatem.- Kazała otworzyć - rzekł.Z uśmiechem spojrzał na towarzysza.- Kazała otworzyć, Weems - powtórzył.- Tak.Gancia wolno pomachał Dwukwiatowi nożem przed nosem.- Posłuchajcie — tłumaczył cierpliwie więzień.- Chyba nie zrozu­mieliście.Nikt nie potrafi otworzyć Bagażu, jeśli jest akurat w zam­kniętym nastroju.- A tak, zapomniałem — mruknął zamyślony Gancia.- To magicz­ny kufer podobno.Z małymi nóżkami podobno.Weems, czy z twojej strony widać jakieś nóżki? Nie?Przytknął Dwukwiatowi ostrze do gardła.- Naprawdę mnie to irytuje - stwierdził.- Weemsa również.On nie mówi za wiele, ale wiecie, co robi zamiast tego? Wyrywa ludziom kawałki ciała.Zatem.otwórzcie.tę.skrzynię!Odwrócił się i kopnął kufer, zostawiając na ściance brzydką rysę.Coś szczęknęło cicho.Gancia z szerokim uśmiechem patrzył, jak wieko unosi się powo­li, jakby niechętnie.Słaby blask ognia oświedił złoto - mnóstwo zło­ta: naczynia, łańcuchy i monety, ciężkie i lśniące w migotliwych cie­niach.- Dobrze - syknął Gancia.Obejrzał się na nieświadomych niczego ludzi przy ognisku.Po­tem z namysłem popatrzył na Weemsa.Bezgłośnie poruszał wargami, nie przyzwyczajony do wysiłku liczenia w pamięci.Zerknął na nóż.I wtedy zakołysała się podłoga.- Coś słyszałem - oznajmił jeden z mężczyzn.- Tam, na dole.Między.no.skałami.W ciemności rozległ się głos Rincewinda.- Słuchajcie! - zawołał.- Co takiego? - spytała Herrena.- Grozi wam wielkie niebezpieczeństwo! - krzyknął mag.- Musi­cie zgasić ognisko!- Nie, nie - odparła Herrena.- Wszystko pomyliłeś.To ty jesteś w niebezpieczeństwie, a ognisko zostaje.-Jest tu stary, wielki troll.- Wszyscy wiedzą, że trolle trzymają się z dala od ognia.Herrena skinęła głową.Kilku jej ludzi sięgnęło po miecze i wyśli­znęło się w ciemność.- To prawda! - przyznał zdesperowany mag.- Ale widzisz, ten konkretny troll nie może.- Nie może?Herrena zawahała się.Uderzyła ją groza w tym głosie.- Tak, bo rozumiesz, rozpaliliście mu ognisko na języku.I wtedy zakołysała się podłoga.Dziadunio wolno budził się z wielowiekowej drzemki [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl