RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Deszcz różanych płat­ków.Dzwonią dzwony.Bogowie zstępują z niebios, demony wynu­rzają się z piekieł, wiele hałasu z obrotową sceną itd.)KONIEC***Hwel chrapał.W jego snach bogowie powstawali i padali, statki sunęły chytrze i sprytnie po płóciennym morzu, obrazki skaka­ły i zmieniały się w ruchome wizje, ludzie fruwali na linach, a po­tem bez lin, ogromne okręty iluzji walczyły ze sobą na wyobrażo­nych niebach, morza rozstępowały się, kobiety przecinano na pół, tysiąc fachowców od efektów specjalnych chichotało i bełkotało bezładnie.A on biegł przez to wszystko, rozkładając w rozpaczy ramiona, wiedząc, że nic z tego nie istnieje, że naprawdę ma tylko kilka desek, parę łokci płótna i trochę farby, w które chwyta przy­zywające go, szturmujące umysł wizje.Tylko we śnie jesteśmy wolni.Na jawie musimy się spieszyć.***- To dobra sztuka - pochwalił Vitoller.- Oprócz du­cha.- Duch zostaje - oświadczył posępnie Hwel.- Ale ludzie zawsze gwiżdżą i rzucają czymś na scenę.Poza tym sam wiesz, jak ciężko potem się pozbyć kredowego proszku z kostiumów.- Duch zostaje.To sceniczna konieczność.- Mówiłeś, że to sceniczna konieczność w poprzedniej sztuce.- Bo była.- I w Jak sobie chcecie, i w Magu z Ankh i całej reszcie.- Lubię duchy.Stali obok siebie i przyglądali się, jak krasnoludzcy rzemieśl­nicy montują maszynę do fal.Składała się z sześciu długich wrze­cion, pokrytych krętymi płóciennymi spiralami malowanymi w od­cienie błękitu, zieleni i bieli.Wrzeciona rozciągały się na całą sze­rokość sceny.System osi i pasów prowadził do koła napędowego za kulisą.Kiedy spirale obracały się równocześnie, ludzie o słabych żo­łądkach musieli odwracać wzrok.- Bitwy morskie - szepnął zachwycony Hwel.- Rozbitkowie.Trytony.Piraci!- Zgrzytające łożyska, chłopcze - stęknął Vitoller i mocniej wsparł się na lasce.- Koszty obsługi.Nadgodziny.- Rzeczywiście, wygląda na niezwykle.skomplikowaną - przy­znał Hwel.- Kto ją zaprojektował?- Taki spryciarz z ulicy Chytrych Rzemieślników.Leonard z Quirmu.Właściwie to jest malarzem.Ale zajmuje się takimi rze­czami.To jego hobby.Przypadkiem usłyszałem, że od miesięcy pracuje nad taką maszyną.I kupiłem ją natychmiast, kiedy tylko stwierdził, że nie będzie latała.Patrzeli, jak obracają się sztuczne fale.- Nadal chcesz jechać? - spytał w końcu Vitoller.- Tak.Tomjon jest jeszcze trochę dziki.Musi go przypilno­wać ktoś starszy.- Będę za tobą tęsknił, chłopcze.Nie wstydzę się przyznać.Zawsze byłeś dla mnie jak syn.A właściwie ile masz lat? Nigdy nie mówiłeś.- Sto dwa.Vitoller smętnie pokiwał głową.On miał sześćdziesiąt i artretyzm dawał mu się już we znaki.- W takim razie byłeś dla mnie jak ojciec - rzekł.- W końcu wszystko się wyrównuje - stwierdził nieco zakło­potany Hwel.- Połowa wzrostu, dwa razy tyle lat.Można powie­dzieć, że średnio żyjemy tak długo jak ludzie.Aktor westchnął.- Szczerze mówiąc, nie wiem, co zrobię bez ciebie i Tomjona u boku.- To tylko na lato.Wielu chłopców zostaje.Właściwie zabiera­my tylko uczniów.Sam powiedziałeś, że przyda im się takie do­świadczenie.Vitoller wydawał się zasmucony, a w chłodnym powietrzu na wpół ukończonego teatru także mniejszy niż zwykle, niczym ba­lon dwa tygodnie po balu.Z roztargnieniem przesunął laską kilka wiórów.- Starzejemy się, mistrzu Hwelu.A przynajmniej - poprawił się -ja robię się stary, a ty starszy.Słyszeliśmy nieraz północne dzwony.- To fakt.Nie chcesz, żeby jechał, prawda?- Z początku byłem cały za tym.Sam wiesz.A potem pomyśla­łem: to działa przeznaczenie.Akurat kiedy wszystko dobrze się układa, zawsze trafia się jakieś przeklęte przeznaczenie.Rozu­miesz, on właśnie stamtąd pochodzi.Gdzieś z gór.A teraz los wzy­wa go z powrotem.Już go nie zobaczę.- Przecież to tylko na lato.Vitoller uniósł dłoń.- Nie przerywaj mi.Wzięło mnie na świetną dramatyczną mowę.- Przepraszam.Stuk, stuk.Laska rozgarniała drewniane wióry, podrzucała je w powietrze.- Chciałem powiedzieć: wiesz przecież, że nie jest krwią z mo­jej krwi.- Ale jest twoim synem - oznajmił Hwel.- Cała ta sprawa z dziedzicznością nie jest znowu tak ważna.- Ładnie, że mi to mówisz.- Nie żartuję.Spójrz na mnie.Nie powinienem pisać sztuk.Krasnoludy na ogół nie umieją nawet czytać.Na twoim miejscu nie martwiłbym się tym przeznaczeniem.Moim przeznaczeniem było zostać górnikiem.Przeznaczenie myli się w połowie przypad­ków [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl