[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chwycili go, wciąż protestującego, i cisnęli do rzeki.- Wszyscy wielbią.- Urwali niepewnie.- A właściwie czyim on był kapłanem?- Bunu, Koziogłowego Boga Kóz? Chyba tak.- Wszyscy wielbią Bunu, przypuszczalnie - zawołali zgodnie, gdy święte krokodyle płynęły do celu niczym łodzie podwodne.Koomi wzniósł ręce.Mówi się, że okazja tworzy człowieka.Koomi był człowiekiem, tworzonym przez okazje kręte i przykre.Pod jego łysą czaszką zaczynały już formować się pewne konkluzje, niczym duchy przez wieki uwięzione w kamieniu.Nie miał jeszcze pewności, czym są, ale ogólnie dotyczyły bogów, nowej ery, potrzeby stanowczej ręki u steru, być może również przeniesienia Diosa do wnętrza pierwszego z brzegu krokodyla.Sama myśl o tym sprawiała mu zakazaną rozkosz.- Bracia! - zakrzyknął.- Przepraszam bardzo.- wtrąciła z naciskiem kapłanka Sarduk.- I siostry.- Dziękuję.-.Cieszmy się!Kapłani stali w całkowitym milczeniu.Tak radykalne rozwiązanie jak dotąd nie przyszło im do głowy.A Koomi patrzył na zwrócone ku sobie twarze i czuł dreszcz, jakiego nie doznał jeszcze nigdy w życiu.Byli śmiertelnie przerażeni i czekali, aż on.on!.powie im, co robić.- Tak! - rzekł.- Gdyż w istocie godzina bogów.-.i bogiń.-.tak, i bogiń, nadeszła.Ehm.I co? Kiedy już zaszedł tak daleko, to co właściwie każe im robić? I natychmiast pomyślał: to bez znaczenia.Pod warunkiem, że będę dostatecznie pewny siebie.Stary Dios zawsze ich pędził przed sobą, nigdy nie starał się prowadzić.Bez niego są jak zagubione owce.- A zatem bracia.i siostry, oczywiście.musimy siebie zapytać, musimy siebie zapytać, o, tego.-Jego głos znowu nabrał mocy.- Tak, musimy siebie zapytać, dlaczego bogowie przybyli.A bez wątpienia przybyli dlatego, że nie byliśmy dostatecznie wytrwali w naszej wierze, ehm, że pragnęliśmy rzeźbionego cielca.Kapłani spojrzeli po sobie.Naprawdę pragnęli? A właściwie jak się to robi?- Tak.I co z ofiarami? Był czas, kiedy ofiara była ofiarą, a nie zabawą z kurami i kwiatami.To zdanie wywołało atak kaszlu wśród słuchających.- Czy mówimy tu o dziewicach? - upewnił się jeden z kapłanów.- Ehem.- A także o niedoświadczonych młodych chłopcach, ma się rozumieć - dodał szybko.Sarduk była jedną ze starszych bogiń i jej czcicielki zbierały się w niejasnych celach w świętych gajach.Na samą myśl, że spaceruje teraz po świecie z rękami po łokcie we krwi, łzawiły mu oczy.Serce Koomiego biło mocno.- A niby dlaczego nie? - zapytał.- Wtedy wszystko było lepsze, prawda?- Ale., ten, no.Myślałem, że skończyliśmy już z tym na dobre.Spadek liczby ludności i w ogóle.Od strony rzeki rozległo się potężne chlupnięcie - to Tzut, Wężogłowy Bóg Górnego Djelu, wypłynął na powierzchnię i z powagą spojrzał na zebranych kapłanów.W chwilę potem Fhez, Krokodylogłowy Bóg Dolnego Djelu, wyskoczył spod wody i ambitnie spróbował przegryźć Tzuta na pół.Obaj zanurzyli się wśród rozprysków i niewielkiej fali przypływu, która zalała taras.- A może liczba ludności spadla, ponieważ przestaliśmy składać w ofierze dziewice.obojga płci, naturalnie - zasugerował natychmiast Koomi.- Pomyśleliście o tym?Pomyśleli o tym.Następnie pomyśleli o tym jeszcze raz.- Nie sądzę, żeby król się zgodził - odezwał się niepewnie jakiś kapłan.- Król? - zawołał Koomi.- Gdzie jest król? Pokażcie mi króla! Spytajcie Diosa, gdzie się podział król!Coś stuknęło o podłogę.Koomi z przerażeniem zobaczył złotą maskę, podskakującą i toczącą się kapłanom pod nogi.Rozbiegli się na boki jak kręgle.Dios stanął w pełnym blasku słońca - niedawnego przedmiotu sporu.Twarz miał szarą z wściekłości.- Król nie żyje - oznajmił.Koomi zachwiał się pod straszliwym ciśnieniem gniewu Diosa, ale bohatersko stawił mu czoło.- Więc jego następca.- Nie ma następcy.Dios spojrzał w niebo.Niewielu ludzi może patrzeć prosto w słońce, ale pod tym jadowitym wzrokiem nawet ono mogłoby zadrżeć i się odwrócić.Oczy Diosa spoglądały wzdłuż straszliwego nosa niczym bliźniacze dalmierze [ Pobierz całość w formacie PDF ]