RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na południe od nas siedzą sztaby pułków, na północy Drugi Batalion a za drogą Trzeci Batalion.Oba mają nowych dowódców.Szefem sztabu w pułku jest pułkownik Swift, a świeżo upieczony pułkownik nazwiskiem Jonas objął batalion drugi.Podpułkownik Haffner, pamiętasz go, został dowódcą Trzeciego Batalionu.Ze względu na nasze położenie, nie lękam się o bezpieczeństwo.Po zmierzchu trzymam w namio­cie wacht oddział straży wewnętrznej, a dwuosobowy posterunek wystawiam na drodze.Przepłoszyliśmy paru maruderów i poty­kamy się czasem tylko o trupy przeciwnika.Ożywił Marka ten fachowy wywód.Wyżej podniósł plecy, siedząc w łóżku.- Ciekaw jestem, co te biedne gnojki porabiają w nocy, zaryte w norach, bez światła i najpewniej bez żarcia.Uśmiechnął się Billy J.- Srają albo rżną w pokera.-- Opowiedział o naturalnym amfiteatrze w zalesionej kotlinie.- Zbudowaliśmy tam scenę z ekranem kinowym i kabiną projekcyjną.Prądu dostarcza genera­tor.Wyświetlamy filmy co wieczór.- Pierwsza klasa.Na czym siadacie? Na ziemi?- Nie, do diabła.Ustawiliśmy rzędy worków z piaskiem.Wyżej nad teatrem Skaczący Józio ma namiot-kaplicę, z workami piasku zamiast klęczników.Coś nieprawdopodobnego przydarzyło się nam wczorajszego wieczoru.Kiedyśmy, już po seansie, zaczęli się rozłazić, jakiś facet świecił latarką po ostatnim rzędzie worków.Na końcu, tuż przy drzewach jaru.- Zaniósł się śmiechem.- Co w tym śmiesznego?- Siedział tam Japoniec, żołnierz.No i Marines zaczęli wrzesz­czeć: Japoniec! I porwało go z dziesięciu chłopców.- Mark także zaczął się śmiać.- Przynieśli go do naszego Batalionu i teraz go przesłuchują.Zgadniesz, co nam zeznał?- Zakopał się w jarze i przyszedł się poddać?- Nie, u diabła.Powiedział, że się poddaje, bo się sakramencko zmęczył oglądaniem na okrągło tych samych marnych filmików.Wszyscy, którzy to usłyszeli, wybuchnęli śmiechem.Gdy ucichło, Billy J.rzekł: - I ten skurwiel opieprzył Batalion za brak lepszych rozrywek.Po południu nadeszła poczta.Długi, dziennikarski list od Maggie.Wynajęła mieszkanie w Honolulu i przygotowywała się do wylotu na jedną z wysp Pacyfiku, gdy tylko zostanie oczyszczona z żoł­nierzy nieprzyjaciela.Nie miała pojęcia, jaka to będzie wyspa, ale Mark wywnioskował, że z pewnością Saipan.Odrazą napawał go widok Maggie wśród żołdaków.Marines byli diabła warci, ale ci z poboru to zwierzęta.Dopisała wątek, który Marka zaintrygował.„Kilka tygodni temu gościliśmy tu sławnych ludzi.Opowiem ci o tym przy okazji".Prezydent przybył dla omówienia z Nimitzem i MacArthurem następnej wielkiej operacji, a jej się udało zdobyć zdjęcie prywat­nego domu na Waiki Beach, gdzie się spotkali.Dowiedziała się też od jakiegoś pyszałkowatego majora, że ten słyszał, jak MacArthur powiedział triumfalnie do jednego z doradców, przed odlotem do Brisbane: „Sprzedaliśmy to!".Otrzymał także długi list od ojca Hinemoi, wraz ze zdjęciem jednomiesięcznego chłopca.Pan Finn przyznawał, że twardo sprzeciwiał się małżeństwu z Tarą, ale teraz rozpiera go duma.„Ten mały brzdąc bardziej przypomina Irlandczyka niż Maorysa.To Finn, nie mam żadnej co do tego wątpliwości!" Mark po raz pierwszy zdał sobie sprawę, że to on powinien być ojcem tego chłopca.Przyjrzał się zdjęciu uważnie.Było w nim pewne podo­bieństwo.Poczuł zrazu gorycz, potem wstyd, po którym popadł w rozdrażnienie.To było jego dziecko, dlaczego nie powiedziała mu o tym Hinemoa? Mogliby wziąć ślub przez telefon.W takich okolicznościach Billy J.i Wielki Józio nie mogliby się sprzeciwić.Im dłużej wpatrywał się w niemowlę, tym wyraźniej dostrzegał w nim McGlynna.Czemu to, u diabła, Hinemoa zdobyła się na coś podobnego? Wiedział, że go kocha i on kochał ją.Po całonocnych rozmyślaniach doszedł w końcu do wniosku, że Hinemoa dokonała słusznego wyboru.Małżeństwo zawarte przez telefon zrujnowało­by jej reputację, a dziecku dało fatalny bilet wstępu między ludzi.Znając ją był pewien, że wyznała mężowi całą prawdę.Modlił się, żeby dumny Tara nie zaczął jej za to zadręczać.Przystanęła przy nim pielęgniarka.- Co się dzieje, morski piechurze? Coś boli?Podniósł na nią spłoszone oczy i dopiero wtedy poczuł, że po policzkach ciekną mu łzy.- Troszeczkę, siostro.- Chcesz coś na to?- Nie, dziękuję.- Nie potrafił oderwać wzroku od fotografii.Hołubił nadzieję, że Hinemoa mu przebaczy.Zwolnili Marka ze szpitala w końcu sierpnia.Teren obozu już uporządkowano, dzielił z Tulliem i kilkoma podoficerami namiot ustawiony na skale z widokiem na przepiękną Zatokę Magicienne.Było cicho, sielsko, jakby nigdy nie stoczyli tu żadnej bitwy.Wiał słaby wietrzyk, więc tylko z rzadka dokuczały im moskity i muchy.Także wyżywienie poprawiło się znacznie.Otrzymywali teraz dania gorące, a co tydzień każdy żołnierz dostawał pajdę białego chleba.Nie było piwa ani widoków na piwo, ale to Markowi nie przeszkadzało.Piwo i papierosy traktował jako towar na wymianę.Przeczesywanie terenu już prawie zakończono.W sąsiednim batalionie nadal gadali tylko o jakimś Japońcu, co wysiadywał na górze i obserwował mecze baseballa, rozgrywane między Marines i Seabees.Pewnego dnia tak się rozeźlił na niesłuszny, krzywdzący Seabees, werdykt sędziego, że zbiegł ze wzgórza, wrzeszcząc po japońsku: zabić kalosza! Jakiś morski piechur, tak brzmiała opowieść, wstał, ruszył na Japońca, z którym się nie zgadzał, i zastrzelił go.Gdy Mark poczuł się dość silny, by popływać, Billy J.zabrał go do niewielkiej lagunki otoczonej rafą koralową u stóp skały.Mark spodziewał się, że woda będzie tam paskudnie ciepła, ale ku swojej radości stwierdził, że jest orzeźwiająco chłodna, jakby w niej biły źródła.Opalali się na plaży, a Billy J.mówił o przezwiskach dawanych postaciom dowódców [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl