RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W sali klubowej zabrzmiały dźwięki sentymentalnego slowfoxa.Urwały się drwiny, wszyscy niemal bowiem poszli tańczyć i pozostawili mnie samego na tarasie.Karen zapomniała, że zaproponowała mi taniec, i bawiła się w towarzystwie Kozłowskiego.Kapitan Petersen poprosił do tańca Ankę.Zrobiło mi się przykro i niechętnym okiem spojrzałem na stojący w lesie wehikuł.Co z tego, że był szybki i niezawodny, posiadał mnóstwo przeróżnych wspaniałych zalet, skoro mnie ośmieszał.Nie stać mnie było na piękny samochód, ten przecież otrzymałem w podarunku, ale może lepiej by było nie mieć w ogólo samochodu niż takie brzydactwo?Przez okna sali klubowej zobaczyłem, że panna Petersen naglc przerwała taniec.A po chwili wyszła do mnie na taras.- Przecież to my mieliśmy zatańczyć, prawda?Uśmiechała się przy tym tak pięknie, a jej wielkie, zielone oczy patrzyły na mnie z przyjaźnią.- Zatańczymy? - powiedziała, biorąc mnie za rękę.- Chyba nie obraziły pana te dowcipy?- Ten się śmieje najlepiej, kto się śmieje ostatni - mruknąłem.I poszedłem tańczyć z Karen.Obok mnie kapitan Petersen tańczył z Anką.- Jutro wrzuci pan swój samochód do jeziora - szeptała mi Karen do ucha.- Będzie pan pracował dla nas.Dostanie pan zaliczkę, za którą kupi pan nowe, ładne auto.Pan mnie wyratował z rąk opryszków w lesie.Nigdy panu tego nie zapomnę.Aż wstrząsnęła mną myśl, że mógłbym wehikuł swój wrzucić do jeziora.Nie, nie zasługiwał na taki los.- To jest zupełnie dobry samochód - broniłem go.- Znowu pan zaczyna? Przecież on pana ośmiesza.Czy pan tego nie rozumie?- Nie boję się śmieszności.- Ja jednak boję się śmieszności.I mój ojciec również.- Przepraszam, lecz nie widzę żadnego związku między mną i wami.- Więc pan Kozłowski mówił nieprawdę? I ja też źle zrozumiałam pana słowa? - pytała, zalotnie zaglądając mi w twarz.- Zrozumiałam, że podobam się panu.- Och, panno Karen.- powiedziałem i strasznie się zarumieniłem.- Pan też mi się podoba.Nie chcę jednak, żeby pan był śmieszny.Chciałabym mieć obok siebie mężczyznę odważnego i.No, niechże pan nie żąda ode mnie, abym się panu oświadczała.Słyszałam od pana Chabrola, że potrafi pan okazać wielki spryt w poszukiwanlach zaginionych zbiorów.Jestem pewna, że dzięki panu uda się nam odnaleźć skarb templarluszy.Będzle pan pomagał memu ojcu w wydobywaniu złota z galeonów.Będzie pan bogatym człowiekiem.Przecież chyba domyśla się pan, w którym zamku krzyżackim zostały ukryte skarby templariuszy.I te słowa nagle mnie otrzeźwiły.Przypomniałem sobie chwilę, gdy trzymając się za ręce weszliśmy w las, a w tym czasie Kozłowski i Petersen odjechali do Miłkokuku, wypuściwszy powietrze z dwóch kół mego samochodu.Byli bezwzględni.Zdałem sobie sprawę, że jestem w oczach tej dziewczyny tylko jakimś śmiesznym, młodym człowłekiem, który może się przydać w poszukiwaniach skarbów.- Dla pani, Karen - szepnąłem - jestem gotów zrobić wszystko.Złożę u pani stóp skarby templariuszy.Uczynię wszystko, co pani zechce.Oprócz jednego.- Oprócz czego?- Oprócz pozbycia się wehikułu.Kocham i panią, i jego.- Pan zwariował - syknęła z wściekłością.Aż poczerwieniała z gniewu.Ale patrząc na moją niewinną i zachwyconą minę, starała się znowu być słodką.- No dobrze.Niech pan zachowa sobie swój wehikuł, jeśli aż tak bardzo jest pan do niego przywiązany.To będzie ofiara z mej strony.Ofiara w imię naszej sympatii.Zrobiłem w tańcu skomplikowane „pas” i zobaczyłem oczy Anki zerkające ku mnie z ironicznym uśmiechem.Zapewne wyglądaliśmy z Karen komicznie.Mogło się wydawać, że panna Petersen szepcze mi do ucha miłosne zaklęcia, a ja miałem minę, jakbym znajdował się u progu raju i wiecznej szczęśliwości.- Odnajdę skarby templariuszy i złożę je u pani stóp - powtarzałem w zachwycie.- Będziemy ich szukać razem - sprostowała.- O, nie! - zaprzeczyłem gwałtownie.- Muszę to zrobić sam.I tylko sam.Wtedy ten fakt będzie miał znaczenie.- Dlaczego? To będzie bardzo piękne, jeśli odnajdziemy skarb razem.Pan i ja.- mówiła, choć wyczuwałem, że znowu wzbiera w niej złość.- Jestem gotów na wszystko.Tak, na wszystko - szepnąłem.- Nawet gotów jestem utopić swój wehikuł.- Tak? - szepnąła.- Ale pod jednym warunkiem.- Pod jakim?- Utopię swój samochód, a pani Kozłowskiego.Zrobi to pani o rannej godzinie, przywiązawszy mu do szyi ogromny kamień młyński.Przerwała taniec.- Pan szydzi sobie ze mnie?- A pani? - spytałem.Nie otrzymałem odpowiedzi.Obraziła się na mnie i wyszła na taras, pozostawiając mnie na środku sali, potrącanego przez tańczące pary.„A jużci - pomyślałem mściwie.- Ja mam dla ciebie szukać skarbów templariuszy, a ty mnie tak urządzisz, jak wtedy gdy ci pomoglem wyciągnąć z błota lincolna.Nie ma głupich, moja piękna panno”.Raptem - przez ogromne okna klubowej sali - zobaczyliśmy wzbijającą się w niebo zieloną racę.Wyskoczyła zza porośniętych lasem wzgórz na drugim brzegu jeziora, poszybowała wysoko w górę widoczna wyraźnie na tle czarnego nieba.I rozprysnęła się w tysiące iskier, które wolno opadały w dół, jak gdyby w mroczną taflę jeziora.- Och, jakie to śliczne! - zawołała Anka.- Któż to strzela z rakietnicy? Prawda, że to gdzieś w okolicy Miłkokuku?Skoczyłem ku drzwiom, gdzie o mało nie wpadłem z impetem na powracającą z tarasu pannę Karen.- To jakiś znak! - krzyknęła Karen do Kozłowskiego.- Wypuszczono rakietę w Miłkokuku.Może powrócił już nauczyciel i ktoś się z kimś porozumiewa?Dalszego ciągu już nie słyszałem.Pobiegłem między drzewa do swego wehikułu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl