[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Każda miała do zrealizowania wyznaczone zadanie.Cierpliwie czyniły swe powinności, wszystko co posiadały oddawały opasłej, śnieżnobiałej królowej.Leżała niczym obleśny, nieruchawy demon.Oinson nie wiedział co robić.Nie pasował.Nie potrafił odgadnąć swojego zadania i bał się, że mrówki zaczną się nim interesować.Że zlikwidują go jak insekta za to tylko, że nie wie, co ma zrobić dla swojej królowej.Jak się dopasować do tej zwartej, schematycznej konstrukcji, zastanawiał się Oinson.Jaki ruch wykonać w następnej minucie? I w kolejnej, i w jeszcze następnej, i dalej.Jaki ruch powinien poczynić, aby mrówki nie zauważyły jego odmienności?Przeskok.Ludzkość to dwa przeciwbieżne sobie strumienie prądu, w które zanurzył mnie czarodziej, rozmyślał Vemon Mullen.Miotam się od bieguna do bieguna, bo tak właśnie trzeba.Mama kochała mnie bardziej niż kogokolwiek.Kiedy wtykała moją prawą dłoń pod swoją spódnicę, głęboko, aż do tego ciemnego, wilgotnego końca, powtarzała, że tata to skurwiel i brutal i że tylko ja jestem jej prawdziwym towarzyszem życia.A kiedy mama wychodziła do pracy, ojciec wracał z nocnego rejsu po kasynach i głaskał moje podbrzusze, szepcząc w małe uszy o nowych modelach volkswagena, dla którego prowadził kampanię reklamową.Potem łapał mnie za włosy i wrzeszczał, że przegrał dwadzieścia siedem tysięcy dolarów w dwadzieścia jeden minut i bijąc mnie po piętach, wołał, że mam być inny niż on.Mam być inny niż wszystkie skurwysyny, które mijają nas na ulicach.I nigdy, przenigdy, nie mam ukrywać tego, co jest we mnie.I jestem inny, myślał Vemon Mullen.I nie mam już nic do ukrycia.Widzą moją inność i widzą moje wnętrze.Ale widać jeszcze za mało się od nich różnię.Muszę zrobić następny krok.Muszę.Przeskok.Powolne, zimne myśli Fio Baltic.Czarne, zawieszone tuż nad ziemią słońce.Małe ludzkie sylwetki i długie, rachityczne cienie.I myśli: Jeśli mogę o coś prosić, to proszę tylko o jedno.Gdyby można było dokręcić słoik, w którym jestem uwięziona.Gdyby ktoś mógł wykonać ten jeden ruch, tak, żeby powietrze ostatecznie przestało tu wpływać.Nie mam siły zrobić tego sama.A nie potrafię umrzeć, bo słoik jest nie dokręcony.Stoi w piwnicznym kącie, pod zakurzonymi pajęczynami i dwoma opartymi o siebie kołami roweru.Ściany słoika są czarne i nic przez nie nie widać.Ale skądś wiem, że w pajęczynach nie ma ani jednego pająka, a szprychy zardzewiały i obręcze się zdeformowały.Proszę tylko o jedno.Niech ktoś dokręci mój słoik.Nie potrafię tego zrobić sama, a wiem, że muszę tu siedzieć aż do końca.Niech ten koniec przyjdzie szybciej.Pragnę go, pożądam ze wszystkich sił.Przeskok.Przeskok.Przeskok.Przeskok.Cztery fragmenty Obcego.Cztery wizje ludzkich umysłów.Cztery ziemskie światy.Odmienne światy czterech ludzkich osobowości.Ravaughan patrzył przed siebie.Oddychał miarowo i delikatnie głaskał szarą pościel.-A ja jestem piątym fragmentem tej układanki.Ja i D'Artio.Pojął, że Obcy jest w każdym z nich.Nie skonfrontował się z jednym tylko człowiekiem, ale dokonał szerokiego kontaktu.Pochłonął ich emocje i przyswoił sobie cechy różnych ludzkich osobowości.Zatem zyskał coś, czego nie miał, albo nie potrafił zdobyć wcześniej.Czekał na nasz ruch, a cała wizja z Jomamits III miała służyć temu, żeby do tego zdychającego worka z alienryny zbliżyli się ludzie, którzy zechcą okazać jej wsparcie.Nie rozumiał tego, co tu zastał.Był ochłapem umańej cywilizacji.Miał do wykonania zadanie.Opuścił swą planetę, podobnie jak tysiące innych, którzy zostali przeznaczeni do tej ostatniej misji w dziejach świata Jomamits.Mieli ocalić swego boga, pakując fragmenty jego cielska do ładowni statków.Te boskie kawałki, które ludzie nazwali alienryną.Po których oczekiwali cudów w dosłownym znaczeniu tego słowa.Które strącali z nieba, by później bać się tego, co pokazało im, jak odmienne mogą być światy i rzeczywistości.- Wszyscy się pomylili - westchnął Ravaughan.Maska na masce, a pod nią osiem innych.Mistrzowsko zaplanowane posunięcia, teatrzyk, w którym aktorzy nie wiedzą, że realizują sztukę wedle dokładnie rozpisanego scenariusza.Tricular eksperymentował z alienryną.Wpakował ją w żyły Ravaughana i w żyły tamtej czwórki pacjentów.Mnie się lęka, więc po stokroć sprawdza, czy się nie domyśliłem.Tamtych czworo, bezradnych, schorowanych ludzi, na powrót zamroził w kriofagach.Teraz potrzebuje ich już tylko do produkcji nowej generacji leków psychotropowych.Oczywiście dla dobra ludzkości.I swoich genialnych zabawek, opartych na holograficznej iluzji.Ale Tricular się przeliczył.Nie oczekiwał, że tu, z dala od Ziemi, na orbicie Marsa, na której się schował przed komisją etyczną rządu, zajdzie efekt, do którego nie on doprowadził, ale ja i kilku innych nieszczęśników.- Już po wszystkim.Alienryną była jak zarodniki.Upadały tam, dokąd prowadziły je statki wiernych.Za każdym razem siew padał na inny grunt.I różne dawał owoce.El Raque l uderzył w Ziemię, a kawał boga z Jomamits sięgnął po mózgi chorych.Nie rozróżniał tego w ten sposób.Postrzegał ludzkie jednostki odmiennie, jako różne gatunki.Zadomowił się w tych, które uznał za najbardziej zagubione.I właśnie tam widział swoje ocalenie.Ravaughan ogarniał obrazy, które przeżywali kriotyzowani ludzie.W osłupieniu patrzył na tych, którzy żyli w środku cywilizacji, do której tak naprawdę nigdy nie należeli.Oinson ujął to najtrafniej.Byt bardziej obcy na swojej planecie niż przybysz, który upadł w El Raque l z odległego Jomamits.Tak jak stary Speedo, jak Fritken, jak on sam [ Pobierz całość w formacie PDF ]