[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wciąż wszyscy byli młodzi i roześmiani, choć wiedziałem, że swoim przybyciem uruchomiłem niweczący ich kruche szczęście mechanizm, że czas począł płynąć i słodkie wino uchodziło już z pękniętego dzbana.Co parę kroków widziałem przytulone pary.Ani kochankowie nie krępowali się, ani też nikt z przechodzących nie dziwił się w najmniejszym stopniu.Sięgali przy tym do ustawionych co parę kroków kolumienek z zagłębieniami, pełnymi cielistych pigułek; zażycie specyfiku wyraźnie zwiększało ich podniecenie.Zauważyłem, że nikt nigdy nie odmawiał.Czym prędzej dałem nura w boczną uliczkę.Szedłem jakimiś ciemnymi, zapomnianymi schodami, mając nad głową tylko wąski pasek szarostalowego już teraz nieba.Gdy ucichł wreszcie rozpasany gwar ulicy, ujrzałem przed sobą w świetle żółtej latarni dwie postacie.Dałbym głowę, że nikt nie nadchodził; jakby wyrosły nagle z kamiennej płyty.Stary, przygarbiony człowiek trzymał za rękę dziecko o twarzy zastygłej w piękną maskę.Odeszli powoli, a ich kroki stukały głuchym echem po kamiennych zaułkach.Lekko, bez wysiłku przemierzałem rzadki woal mgły, spowijającej zawojem srebrzystego lśnienia setki barwnych globów, planet, światów.Wiedziony nieprzepartą ciekawością, oglądałem wiele z nich po drodze; widziałem miasta, góry, ogrody, nieprzebyte lasy i pasma nadmorskich plaż.Wszystko tam było piękne, zarówno śmiałe konstrukcje niebotycznych osiedli przyszłości, jak i tchnące wiekową wilgocią wnętrza gotyckich katedr; rośli mężczyźni i powabne kobiety; zaczarowane kwiaty i tresowane zwierzęta.Nie brakło również bytów odrażających, pełnych okrucieństwa, sadyzmu i wyuzdania, choć stanowiły one wyraźną mniejszość.Niektóre światy były proste, nawet prymitywne, jak scena w jakimś podrzędnym teatrzyku, inne zadziwiały swoją złożonością, oryginalnością i swoistym pięknem, płynącym z harmonii.Aż kiedyś, w trakcie mojej długiej wędrówki, kiedy już nieco znużony i zawiedziony zamierzałem zaniechać dalszej podróży, ujrzałem przed sobą glob, który wydał mi się najwspanialszy ze wszystkich.Półprzejrzysta powłoka mieniła się ażurowymi, efemerycznymi postaciami, a wewnątrz przemykały rozmazane cienie.Zdawało mi się, że już kiedyś je widziałem, lecz z zawodnej pamięci nie mogłem wydobyć niczego więcej.Zbliżyłem się przeto i rozchyliłem pulsujące zasłony, aby obejrzeć jeszcze jeden spektakl.Był tam świat podobny do wszystkich poprzednich: taki ładny, cukierkowy, trochę naiwny i niedorobiony, i przesycony pięknem marzeń.Jednocześnie był jakby inny: głębokie niebo podcieniowane na brzegach seledynem, strzeliste wieże i czerwone dachy z kępami mchu wczepionego między dachówki, ulice i ogrody pełne słońca i świeżego wiatru, ludzie cieszący się życiem i sobą nawzajem - to wszystko już widziałem i dobrze znałem.Tak, to był na pewno mój własny świat.Często myślałem o nim w bezsenne noce, kiedy księżyc rozlewał dziwaczne plamy bladej poświaty po podłodze i zdawał się poruszać firanką, lub też po prostu w korowodzie codziennych zdarzeń; próbując poprawiać jakiś fragment rzeczywistości.Za każdym razem dodawałem inną cegiełkę do rosnącej budowli.Przekonałem się teraz, jak wiele z nich nie pasowało do siebie i jak znaczne luki widniały w konstrukcji.Nie byłem zadowolony ze swego dzieła, postanowiłem przeto je poprawić.Poprawić w taki sposób, aby nawet po uruchomieniu niszczycielskiego zegara mój świat mógł istnieć w szczęściu i spokoju, na przekór kruchym światom innych marzeń.Wziąłem się do pracy.Samą świadomością mogłem dowolnie kształtować tutejszą rzeczywistość; cóż za potęga władzy absolutnej ! Jeden lekki dotyk myśli kreował ludzi lub ich unicestwiał, kazał miastom rozkwitać lub obracać się w gruzy, wyciskał łzy lub rozjaśniał twarze uśmiechem.Lecz uśmiech ten nikł, rozwiewał się w następnej sekundzie, likwidowany nieubłaganym ruchem wskazówek zegara.Z uporem próbowałem zbudować dobry świat, który zarazem mógłby istnieć w wymiarze czasu.A tyle było do zrobienia! Usiłowałem godzić miłość i poczucie tożsamości, ofiarność i wolę przetrwania, dobroć i biologiczne zasady rozwoju, mądrość filozofów i twarde drogi życia.Wiele systemów, często przeciwstawnych, poddałem po prostu próbie czasu, albowiem były zbyt złożone, abym śmiał decydować natychmiast.Szedłem wciąż na kompromisy, choć robiłem to z największą niechęcią i pod przymusem konieczności.Szeroko wykorzystywałem wiedzę, nabytą przy poznawaniu innych bytów soliptycznych, w czasie wędrówki po dziesiątkach szlaków istnienia; teraz, już blisko celu, szlaki te schodziły się, zbiegały w jeden wielki gościniec, którym pragnąłem dojść do doskonałości.Byłem tak pochłonięty konstruowaniem swojego świata, świata najlepszego z możliwych, że nawet nie spostrzegłem, kiedy mój glob ruszył z miejsca.Niewidzialne cumy puściły i owiana poświatą kula pędziła z rosnącą szybkością, zostawiając w tyle planety utopii, których tęczowe kształty z oddalenia przypominały rój baniek mydlanych, wypuszczonych przez rozbawione dzieci w pogodny błękit nieba.Minąłem żarzącą się wiśniowym blaskiem boję i wtedy moja bańka mydlana pękła i znikła nagle, lecz świat pozostał taki, jaki był.Niczego nie zauważyłem, tak pochłaniała mnie praca; wciąż miałem mnóstwo planów.Stwierdziłem tylko, że materia stała się dużo bardziej oporna.Andrzej Zimniak”Baśń o błędnych ognikach”Łomot spiralnych ogni, kłębiących się rozwichrzonymi splotami wokół wirującego leja, sprawiał władcy Toh prawdziwą rozkosz.Zbliżała się pora przypływu i w rozbudzonym kraterze narastał różowy pęcherz, prześwitujący od wewnątrz migotliwą żółcienią ciężkich jak ołów płomieni; już wkrótce otoczą one umęczone ciało króla kojącym bezmiarem; ukołyszą i nieważkie uniosą daleko w górę, aż do samego Nwotemalf.A tam, pośród roztrzepanych karminew, wybiegnie na spotkanie jego najukochańsza córa, księżniczka Taeh, i złoży mu na czole płomienny pocałunek.I już nic nie zakłócałoby błogostanu ognistego włodarza, niesionego przez roziskrzony żywioł, którego ślepą potęgę umiał wykorzystać w sposób niemalże doskonały, gdyby nie mała acz dokuczliwa myśl, krążąca zrazu daleko niby stado nachalnych żółcierni, i osaczająca stopniowo umysł podobnie jak zgraja napastliwych szarkai obiega pływaka piekielnego oceanu stopionego żelaza.Król z łatwością odgonił żółciernie i przepędził obrzydliwe szarkaje, jednakże nie mógł nijak poradzić sobie z upartą myślą, pastwiącą się nad jego umysłem jak żarłupnie nad wystyglakiem.Skutkiem tego dotarł do Nwotemalf w tak złym nastroju, iż nawet płomienne powitanie przez najdroższą księżniczkę Taeh, najgorętsze z jego dzieci, nie sprawiało mu takiej przyjemności, jaką sprawić powinno.Zrezygnował więc z wypoczynku w cieple domowego ogniska i udał się wprost do pałacu Esuoherif, skąd rządził swoim królestwem przeważnie mądrze i zwykle sprawiedliwie.Bezzwłocznie zasiadł na purpurowym tronie i kazał sprowadzić mędrca [ Pobierz całość w formacie PDF ]