[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszedł tak cicho, że niemal go nie usłyszała.- Nazywam się Bonhart - powiedział.- Dobrze, żebyś zapamiętała to nazwisko, wiedzmo.%7łebyś dobrzewryła je sobie w pamięć.- Chędoż się, bucu.- Jestem - zazgrzytał - łowcą ludzi.Tak, tak, nadstaw uszu, czarownico.We wrześniu, trzy miesiące temu wEbbing złowiłem twojego bękarta.Tę całą Ciri, o której tyle się tu gada.Yennefer nadstawiła uszu.Wrzesień.Ebbing.Złowił.Ale jej nie ma.Może łże?- Szarowłosa wiedzminka szkolona w Kaer Morhen.Kazałem jej walczyć na arenie, zabijać ludzi podwrzask publiki.Powoli, powoli zamieniałem ją w bestię.Uczyłem ją do tej roli harpem, pięścią i obcasem.Długo ją uczyłem.Ale uciekła mi, zielonooka żmija.Yennefer odetchnęła niezauważalnie.- Uciekła mi w zaświaty.Ale jeszcze kiedyś się spotkamy.Pewien jestem, że kiedyś się spotkamy.Tak,czarownico.A jeśli czegoś żałuję, to tylko tego, że twojego wiedzmińskiego miłośnika, owego Geralta,upiekli w ogniu.Chętnie dałbym mu posmakować mojej klingi, przeklętemu odmieńcowi.23Yennefer parsknęła.- Posłuchaj no, Bonhart, czy jak ci tam.Nie rozśmieszaj mnie.Wiedzminowi to ty do pięt nie dorastasz.Równać się z nim nie możesz.W żadnej konkurencji.Jesteś, jak przyznałeś, rakarzem i hyclem.Ale dobrymtylko na małe pieski.Na bardzo małe pieski.- Popatrz no tu, wiedzmo.Gwałtownym ruchem rozchełstał kubrak i koszulę, wyciągnął, plącząc łańcuszki, trzy srebrne medaliony.Jeden miał kształt głowy kota, drugi orła lub gryfa.Trzeciego nie widziała dokładnie, ale chyba był to wilk.- Takich rzeczy - parsknęła znowu, udając obojętność - pełno jest na jarmarkach.- Te nie są z jarmarku.- Co ty nie powiesz.- Było raz tak - zasyczał Bonhart - że porządni ludzie bali się wiedzminów bardziej niż potworów.Potwory,bądz co bądz, siedziały w lasach i komyszach, wiedzmini zaś mieli czelność kręcić się koło świątyń,urzędów, szkół i placów zabaw.Porządni słusznie uznali to za skandal.Poszukali więc kogoś, kto mógłbyzrobić z bezczelnymi wiedzminami porządek.I znalezli kogoś takiego.Niełacno, nieprędko, nieblisko, aleznalezli.Jak widzisz, zaliczyłem trzech.Ani jeden odmieniec więcej nie pojawił się w okolicy i nie drażniłpoczciwych obywateli swym widokiem.A gdyby się pojawił, to załatwiłbym go tak samo jak poprzednich.- We śnie? - wykrzywiła się Yennefer.- Z kuszy, zza węgła? Czy może podawszy truciznę?Bonhart schował medaliony pod koszulą, zrobił dwa kroki w jej stronę.- Drażnisz mnie, wiedzmo.- Taki miałam zamiar.- Ach, tak? To zaraz pokażę ci, suko, że z twoim wiedzmińskim kochankiem mogę konkurować w każdejdziedzinie.Ba, żem nawet i lepszy od niego.Stojący przed drzwiami strażnicy aż podskoczyli, słysząc z celi łomot, trzask, huk, wycie i skowyt.A gdybystrażnikom zdarzyło się kiedykolwiek wcześniej w życiu słyszeć wrzask złowionej w paść pantery, toprzysięgliby, że w celi jest właśnie pantera.Potem z celi dobiegł strażników straszny ryk, wypisz wymaluj, zranionego lwa, którego zresztą strażnicynigdy nie słyszeli również, a oglądali tylko na tarczach herbowych.Popatrzyli po sobie.Pokiwali głowami.Potem wpadli do środka.Yennefer siedziała w kącie komnaty wśród resztek wyrka.Włosy miała rozburzone, suknię i koszulęrozdartą od góry do samego dołu, jej małe dziewczęce piersi unosiły się ostro w rytm ciężkich oddechów.Znosa ciekła jej krew, na twarzy szybko rosła opuchlizna, wzbierały też pręgi od paznokci na prawymramieniu.Bonhart siedział w drugim końcu izby wśród złomków zydla, oburącz trzymając się za krocze.I jemu krewciekła z nosa, barwiąc siwe wąsy na kolor głębokiego karminu.Twarz miał poprzekreślaną krwawymidrapnięciami.Ledwo zagojone palce Yennefer były nędzną bronią, ale kłódki bransolet z dwimerytu miaływspaniale ostre krawędzie.W puchnącym policzku Bonharta, równiutko w kości jarzmowej, wbity bardzo głęboko obydwoma zębami,tkwił widelec, który Yennefer zwędziła ze stołu podczas wieczerzy.- Tylko małe pieski, ty hyclu - wydyszała czarodziejka, próbując zasłonić biust resztkami sukni.- A odsuczek trzymaj się na odległość.Za słaby jesteś na nie, pętaku.Nie mogła sobie darować, że nie trafiła tam, gdzie mierzyła - w oko [ Pobierz całość w formacie PDF ]