[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Następnie, z dnia na dzień, dobywa się ją na światło,nie wiedzącą nic, nie kochającą nic, pragnącą wszystkiego; stara baba daje jej nauki, szepcejej do ucha plugastwa i rzuca ją w łoże obcego mężczyzny, który ją gwałci.Oto małżeństwo,to znaczy rodzina wedle cywilizacji.I oto biedna dziewczyna rodzi dziecko; włosy jej,kształtna pierś, ciało, wszystko niszczeje i więdnie; straciła wdzięk kochanki, a nie kochała!Poczęła, urodziła, pyta się sama czemu.Przynoszą jej dziecko i mówią: Jesteś matką. Od-powiada: Nie jestem matką; dajcie to dziecko kobiecie, która ma mleko; w moich piersiachgo nie ma; nie tą drogą kobieta dochodzi do pokarmu. Mąż odpowiada, iż żona ma słusz-ność, że dziecko by mu ją zbrzydziło.Schodzą się krewni, stroją ją, obrzucają zakrwawionełóżko' koronkami; pielęgnują ją, leczą z choroby macierzyństwa.Za miesiąc już jest w Tuile-riach, na balu, w Operze; dziecko w Chaillot, w Auxerre, mąż w lupanarze.Tuzin młodychludzi mówi jej o miłości, poświęceniu, sympatii, wiecznym uścisku, o wszystkim, czymwzbiera jej serce.Bierze jednego z nich, tuli go do łona; on hańbi ją, odwraca się i idzie nagiełdę.Początek już zrobiono: biedaczka płacze przez jedną noc i spostrzega, że od łez czer-wienieją oczy.Bierze pocieszyciela, po którego stracie pociesza ją znów inny; i tak do lattrzydziestu i dalej.Wówczas to, zużyta i skażona, wypruta ze wszystkiego, co ludzkie, nawetze wstrętu, spotyka jednego wieczora pięknego młodzieńca o czarnych włosach, płomiennymoku, sercu drgającym nadzieją; poznaje swą młodość, przypomina sobie, co wycierpiała, ioddając mu lekcje, jakie jej dało życie, oducza go na zawsze kochania.Oto kobieta, jakąśmy ją zrobili; oto nasze kochanki.Ale cóż! zawszeć to kobiety, możnaspędzić z nimi miłą chwilę!Jeżeliś ostro kuty, pewien samego siebie, naprawdę mężczyzna, oto co ci radzę: rzuć siębez obawy w wir świata; bierz kolejno ladacznice, tancerki, mieszczki i margrabiny.Bądzstały i niewierny, smutny i wesoły, niech cię zwodzą czy szanują; pytaj tylko o to, czy ciękochają; z tą chwilą cóż ci znaczy reszta?Jeśliś człowiekiem miernym i przeciętnym, radzę, rozglądaj się jakiś czas, nim uczyniszwybór, ale nie licz ani trochę na to, co ci się będzie zdawało, żeś znalazł w swej lubej.Jeśliś człowiekiem słabym, łatwym do opanowania, skłonnym zapuścić korzenie, gdziewidzisz trochę ziemi, sporządz sobie pancerz, który by oparł się wszystkiemu: skoro bowiemdasz folgę swej wątłej naturze, nie wzrośnie z ciebie nic, uschniesz, nie wydasz kwiatu niowocu.Soki twoje przejdą w obcy miąższ; wszystkie twe czyny będą blade jak liść wierzbo-wy; jedyną twą wilgocią będą własne łzy, jedynym pokarmem własne serce.Ale jeśliś naturą marzycielską, wierzącą w majaki i pragnącą je urzeczywistnić, powiem ciwręcz; Miłość nie istnieje.Wchodzę bowiem w twoją myśl i mówię: Kochać znaczy oddać się ciałem i duszą lub, abyrzec lepiej, uczynić jedną istotę z dwojga; znaczy przechadzać się po słońcu, wietrze, wśródpól i łąk, ciałem o czterech ramionach, dwóch głowach i dwóch sercach.Miłość to wiara, toreligia ziemskiego szczęścia, promienny trójkąt umieszczony w sklepieniu świątyni, którąnazywamy światem.Kochać znaczy poruszać się swobodnie w tej świątyni i mieć u bokuistotę zdolną zrozumieć, czemu myśl jakaś, słowo, kwiat, sprawiają, iż zatrzymujesz się ipodnosisz głowę ku niebiańskiemu trójkątowi.Zażywać szlachetnych przymiotów człowieka31jest wielkim dobrem; oto dlaczego geniusz jest piękną rzeczą; ale zdwajać swą zdatność, tulićdrugie serce i inteligencję do swej inteligencji i serca, oto najwyższe szczęście.Nic ponadtonie uczynił Bóg dla człowieka: oto czemu miłość jest czymś więcej niż geniusz.Znasz ko-biety, które by tak kochały? Nie, nie, sam przyznaj.Kochać dla nich to co innego; to wycho-dzić z domu zakwefiona, pisywać ukradkiem, stąpać ze drżeniem na końcach palców, spi-skować i szydzić, zawracać omdlewającymi oczami, wydawać skromne westchnienia wsztywnej i nakrochmalonej sukni, a potem zamknąwszy drzwi na klucz, zedrzeć ją przez gło-wę, upokorzyć rywalkę, oszukać męża, przywieść do rozpaczy kochanków.Kochać, dla nich,to bawić się w kłamstwo, jak dzieci w chowanego; ohydna rozpusta serca, gorsza niż wszelkiewyuzdania rzymskie na saturnaliach Priapa; bękarcia parodia zarówno występku jak cnoty;głucha i podła komedia, pełna szeptów i kusych spojrzeń, gdzie wszystko jest małe, wytwornei zniekształcone, niby owe chińskie monstra z porcelany; żałosne przedrzeznianie wszystkie-go, co jest w świecie pięknego i szpetnego, boskiego i piekielnego, cień bez ciała, szkieletboskiego stworzenia.Tak mówił Desgenais świszczącym głosem, w ciszy nocnej.ROZDZIAA VINazajutrz, przed obiadem, znalazłem się w Lasku Bulońskim; czas był posępny.Przybyw-szy do bramy Maillot, puściłem cugle wolno i utonąwszy w głębokiej zadumie przechodziłemstopniowo w głowie słowa Desgenais'go.Mijając aleję usłyszałem, że mnie ktoś woła.Obróciłem się i ujrzałem w otwartym powo-zie przyjaciółkę mej kochanki.Kazała woznicy zatrzymać i podając przyjaznie rękę zaprosiłamnie, o ile nie mam nic do roboty, na obiad.Osoba ta, nazwiskiem pani Levasseur, była mała, pulchna, jasna blondynka; nie lubiłem jejnigdy, nie wiem czemu, gdyż stosunki nasze były raczej przyjazne.Mimo to nie mogłem sięoprzeć: uścisnąłem jej rękę dziękując za zaproszenie; czułem, że będziemy mówili o tamtej.Poleciła służącemu, aby odprowadził mego konia; wsiadłem do powozu i ruszyliśmy wstronę Paryża.Deszcz zaczął padać, woznica podniósł dach; zamknięci tak sam na sam trwali-śmy zrazu w milczeniu.Patrzałem na nią z niewysłowionym smutkiem; nie tylko była przyja-ciółką zdrajczyni, ale i powiernicą.Często, za szczęśliwych dni, wieczór, dotrzymywała namtowarzystwa.Z jakąż niecierpliwością znosiłem ją wówczas! Jak rachowałem chwile, którebyła z nami! Stąd zapewne moja niechęć.Za nic mi stało to, iż życzliwie patrzy na naszą mi-łość, że mnie broni nawet wobec mej lubej w dniach sprzeczki; cała jej przyjazń nie mogłaokupić w mych oczach jej natręctwa.Mimo dobroci i usług zdawała mi się brzydka, męcząca.Ach, jakże teraz wydała mi się ładna! Patrzałem na jej ręce, suknie; każdy gest wnikał mi doserca; wypisana w nich była cała przeszłość.Widziała to, czuła, co przechodzę i ile wspo-mnień mnie tłoczy.Tak upłynęła droga; ja patrzałem na nią, ona uśmiechała się do mnie.Wreszcie, kiedy wjechaliśmy w ulice, ujęła mnie za rękę: I cóż? - rzekła. Ach, tak - od-parłem szlochając - niech jej to pani powie, jeśli pani chce. To mówiąc zalałem się łzami.Skoro po obiedzie znalezliśmy się przy kominku, rzekła: Powiedz mi pan, czy to nie-odwołalne, czy nie ma sposobu? Niestety! - odparłem - nieodwołalną jest jedynie boleść, która mnie zabija [ Pobierz całość w formacie PDF ]