[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obaj byli towarzyszami broni.Ponadto rycerz nie tylko był świadom, że Jim był czarodziejem, ale że znano go jako Smoczego Rycerza, słyszał także historię o walce pod Twierdzą Loathly.Nie było powodu, żeby nie zmienić się w smoka od razu, na oczach sir Gilesa.Jedynym problemem było, jak nie wystraszyć koni.Przypomniał sobie, jak Gruchot się zachował, kiedy niespodziewanie zamienił się w smoka w drodze do Carolinusa.A Gruchot był przecież do niego przyzwyczajony - choć trzeba przyznać, nie do tego, że Jim zamieniał się w smoka.- Gilesie - zagaił Jim, gdy zawiązał tobołek, w którym miał jedzenie i picie - do tego-, co mam zamiar zrobić, muszę zamienić się w smoka.Nie chcę przestraszyć koni, więc może powinniśmy je tu zostawić i odejść trochę dalej, zanim dokonam przemiany.- Ha? - powiedział rycerz.- Z pewnością nie spodobałaby im się twoja przemiana w smoka w odległości kilku stóp od nich.Myślę, że powinniśmy mocno je przywiązać do tamtego uschniętego drzewa, żeby się nie urwały, gdy zaczniesz się zmieniać, o ile planujesz zrobić to w zasięgu ich wzroku.Nie było w pobliżu żadnych żywych drzew, a drzewo wspomniane przez Gilesa było martwym kikutem, który wyglądał, jakby uderzył weń piorun.Stało niecałe dziesięć jardów od drogi.Przywiązali mocno konie i ruszyli dalej przez wysoką do kolan, nie koszoną trawę pól, aż znaleźli się dobre sto jardów od zwierząt.- W tej odległości nie powinienem już ich przestraszyć - powiedział zatrzymując się w końcu Jim.- I tak nie mogą się urwać - odrzekł rycerz.Patrzył, jak Jim zdejmuje ubranie, po czym wziął je od niego i zawiązał w węzełek liną, do której przytwierdzone już były pakunki z jedzeniem i piciem.- Przywiąż te rzeczy dookoła mojej szyi, gdy już się zamienię w smoka - polecił Jim.Giles przytaknął.Stojąc bez ubrania Jim wypisał wewnątrz swojej czaszki równanie i natychmiast stał się smokiem.- Klnę się! - wykrzyknął rycerz gapiąc się na niego.- Myślałem, że jestem przygotowany na twoją przemianę, Jamesie, ale nie spodziewałem się, że będziesz aż tak dużym smokiem.- Nie wiem, czemu jestem taki duży - odpowiedział Jim ze swego smoczego ciała.- Chyba że ma to coś wspólnego z moimi rozmiarami jako człowieka.Przywiążesz ten tobołek mocno wokół mojej szyi? Dzięki.No to zmykam.Giles skończył przymocowywać tobołek do pokrytej łuską szyi Jima.- Tak mocno wystarczy, Jamesie? - spytał usuwając mu się z drogi.- Nie może być lepiej - odrzekł Jim.- No to tymczasem żegnaj, Gilesie.Niecierpliwie będę wyglądał szybkiego z tobą zobaczenia.- Ja też, Jamesie - odpowiedział rycerz.- Szczęśliwej drogi!Jim skoczył w powietrze, wymachując skrzydłami, i niemal natychmiast zaczął się wznosić z prędkością, która zadziwiła go, gdy pierwszy raz próbował latać w ciele smoka.Osiągnąwszy wysokość, na której był ciepły prąd wznoszącego się powietrza, przez chwilę szybował, zataczając koła i dostosowując swój teleskopowy smoczy wzrok, by dostrzec maleńką figurkę Gilesa daleko w dole.Figurka pomachała mu, a Jim w odpowiedzi pokiwał skrzydłami.Potem znów popracował skrzydłami, osiągając większą wysokość.Musiał wzbijać się przez pewien czas, zanim znalazł następny prąd wstępujący i zaczął szybować, podążając za odczuciem przyciągającym go do smoków, które były w pobliżu.Tak jak wtedy, kiedy leciał z Secohem do Cliffside, poczuł, że umiejętność szybowania budzi w nim radość.Z pewnością wydawało mu się to najprzyjemniejszym sposobem podróżowania, jaki kiedykolwiek wymyślono.Znów postanowił sobie zapamiętać, by przy okazji więcej tak popodróżować.Dzień był bezchmurny i ciepły jak na tę porę roku.Temperatura podnosiła się już gwałtownie.Dawało się to zauważyć nawet na tej wysokości.Rzeczywiście, gdyby nie wiatr, jaki sam wytwarzał lecąc, mogłoby mu być zbyt ciepło, by było to przyjemne.A tak zupełnie oddawał się czystej radości lotu.Umysłem błądził po różnych, nie powiązanych ze sobą sprawach.Myślał o Angie tam, w Anglii, i żałował, że nie ma sposobu, by przesłać jej list i jednocześnie mieć pewność, że dojdzie do niej przed jego powrotem - o ile w ogóle tak się stanie.W tych czasach listy po prostu przekazywano sobie z rąk do rąk, aż znalazły się w miejscu przeznaczenia.W rezultacie ich dotarcie do adresata było częściej sprawą szczęścia niż czegoś innego.Myślał o Gilesie i o tym, że mimo wybuchowego temperamentu i prostoduszności, jaką odznaczał się na równi z Brianem i niemal wszystkimi innymi osobami spotkanymi przez Jima w tym świecie, był człowiekiem sympatycznym.Po części, jak Jim powiedział sobie teraz, było tak dlatego, że rycerz przy swoim nieumiarkowanym charakterze miał równie nieumiarkowany zasób cechy tutaj pospolitej - był otwarty, bezpośredni i nie zwlekał z okazywaniem uczuć.On, Brian i inni, podobni do nich, zachowywali się prawie jak dzieci.Mogli być nagle bardzo szczęśliwi albo nagle bardzo smutni, albo się nagle strasznie rozgniewać, i tak samo nagle wracał im znów dobry humor.Dla Gilesa świat był nie kończącą się serią ciekawostek.Na każdym zakręcie była niespodzianka.Co więcej - rycerz wręcz spodziewał się, że tak będzie.Z jego punktu widzenia wszystko było możliwe.Często zdarzało się, że kiedy umysł Jima błądził całkiem gdzie indziej, przychodziło mu nagle na myśl rozwiązanie jakiejś wcześniejszej zagadki.Tak jakby w głębi jego umysł wciąż rozpracowywał problem i w końcu przedstawiał rozwiązanie.Ponownie zaczął myśleć o Carolinusie i Magii, i o zdecydowanych próbach Maga nakłonienia go, żeby sam nauczył się magicznego rzemiosła.Przyszło mu teraz do głowy, że przypuszczalnym powodem takiego postępowania było to, co już kiedyś, przelotnie, nasunęło mu się na myśl.Magia nie była nauką, tylko sztuką [ Pobierz całość w formacie PDF ]