[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Wydaje mi się, że jesteśmy obserwowani – powiedział góral półgłosem.– Tak, od kilku minut – odpowiedział Martin.– dopiero niedawno coś mignęło między drzewami.– Jeśli Elfy nas obserwują, to dlaczego się nie zbliżają? – zapytał Jimmy.– Nie można wykluczyć, że to nie Elfy.Nie będziemy całkowicie bezpieczni, dopóki nie znajdziemy się w granicach Elvandaru.Miejcie się na baczności.Jechali przez kilka minut.Świergot ptaków zamilkł, wydawało się, że puszcza wstrzymała oddech.Martin i Arutha wciskali swe wierzchowce w ścieżki tak wąskie, że pieszy ledwo by się na nich zmieścił.Martwą ciszę przerwało niespodziewanie ochrypłe pohukiwanie i pojedyncze wrzaski.Tuż koło ucha Baru świsnął kamień.W powietrzu aż zafurczało od gałązek, odłamków skalnych i większych kijów.Spoza drzew i krzaków wyskakiwały dziesiątki włochatych stworzonek, które wyjąc jak opętane, obrzucały jeźdźców gradem pocisków.Arutha ruszył do przodu, starając się utrzymać kontrolę nad koniem.Inni poszli w jego ślady.Galopując manewrował zwinnie między drzewami i schylał się przed niżej wiszącymi gałęziami.Tuż przed nim wyrosło nagle na ścieżce cztery czy pięć postaci wzrostu dziecka.Wrzeszcząc z przerażenia, czmychnęły na wszystkie strony.Arutha wybrał jedną z nich i pognał za nią.Po chwili mała istotka zapędziła się w ślepy zaułek; drogę dalszej ucieczki zagrodziła jej plątanina zwalonych pni, gęstego poszycia i wielkich kamieni.Odwróciła się w stronę Aruthy.Książę zatrzymał konia i wyciągnął miecz, gotując się do zadania ciosu.Jednak to co ujrzał, sprawiło, że cały gniew natychmiast z niego wyparował.Stworek nie próbował atakować, lecz cofnął się w gmatwaninę gałęzi i korzeni tak głęboko, jak tylko mógł.Twarz miał skurczoną śmiertelnym strachem.Jego rysy przypominały do złudzenia ludzkie.Wielkie, jasnobrązowe oczy, krótki nos ponad szerokimi ustami.Ściągnięte groźnie wargi ukazywały imponujący zestaw zębów, ale oczy istotki były okrągłe z przerażenia.Po włochatych policzkach płynęły ciurkiem wielkie łzy.Przypominał sporą małpę.Wokół Aruthy i stworka rozległ się straszny harmider.Otaczało ich coraz więcej włochatych ludziko-stworków.Wyły szaleńczo i tupały nogami z dziką furią, lecz widać było, że to wszystko na pokaz; w ich zachowaniu nie było prawdziwego zagrożenia.Kilka co bardziej odważnych istotek udało atak, ale gdy Arutha zwrócił konia w ich stronę, uciekły natychmiast, piszcząc z przerażenia.Za Księciem pojawili się pozostali jeźdźcy.Zapędzona w ślepy zaułek istotka pisnęła żałośnie.Baru podjechał do Księcia.– Gdy zaatakowałeś, pozostałe pognały za tobą, panie.Ludzie zauważyli, że z włochatych twarzy stopniowo znika udawana wściekłość, a pojawia się wyraz skupienia.Szwargotały coś między sobą, a wydawane przez nie dźwięki przypominały do złudzenia pojedyncze słowa.Arutha schował broń.– Nie chcemy was skrzywdzić.Uspokoiły się natychmiast, jakby zrozumiały.Usidlony w pułapce patrzył na nich z rezerwą.– Co to jest? – spytał Jimmy Martina.– Nie wiem.Polowałem w tych lasach od chłopięcych lat, ale nie widziałem czegoś takiego.– To gwali, Martinie Długi Łuk.Odwrócili się błyskawicznie w siodłach.Tuż za nimi stało pięć Elfów.Jeden ze stworków przemknął bokiem, stanął przed Elfami i pokazał palcem na jeźdźców.– Calin, ludzi przyjść! – mówił łamanym językiem.– Oni krzywdzić Ralala.Ty zatrzymać ich, żeby oni nie krzywdzić jej.Martin zeskoczył z konia.– Witaj, Calin! – Padli sobie w objęcia.Potem przywitał się z pozostałymi Elfami.Martin zaprowadził ich do swoich towarzyszy.– Calin, pamiętasz mego brata?– Witaj, książę Krondoru.– Witaj, książę Elfów.– Rzucił okiem na otaczających ich gwali.– Przybyłeś w samą porę.Ocaliłeś nas przed licznym przeciwnikiem.Calin uśmiechnął się.– Wątpię.Nie wyglądacie na takich, którzy dają sobie w kaszę dmuchać.– Podszedł do Aruthy.– Minęło sporo czasu od naszego ostatniego spotkania.Co cię sprowadza w nasze puszcze, i to w tak dziwnym towarzystwie? Gdzie twoja gwardia i sztandary?– To długa opowieść, Calin.A poza tym chciałbym, aby usłyszeli ją również twoja matka i Tomas.Calin zgodził się chętnie.Cierpliwość to wśród Elfów sposób na życie.Teraz, gdy napięcie opadło, gwali zapędzona przez Aruthę w ślepy zaułek wyplątała się z gąszczu i dołączyła do swoich pobratymców.Kilka istotek zaczęło przeczesywać palcami jej futerko poklepując i głaszcząc, by uspokoić po ciężkich przejściach.Upewniwszy się, że jest cała i zdrowa, uciszyły się i dalej obserwowały Elfów i ludzi.– Calin, co to za istoty? – spytał Martin.Książę Elfów roześmiał się, aż w kącikach bladoniebieskich oczu pojawiły się drobne zmarszczki.Był równie wysoki jak Arutha, lecz jeszcze szczuplejszy niż wysmukły Książę.– Jak już mówiłem, nazywają się gwali.A ten łobuz ma na imię Apalla.– Poklepał po głowie tego, który zwracał się do niego.– Jest ich wodzem albo czymś w tym rodzaju, chociaż wątpię, czy w ogóle funkcjonują pośród nich tego typu pojęcia i hierarchia.Być może jest po prostu bardziej wygadany niż pozostali.– Spojrzał na towarzyszy Aruthy.– Co to za ludzie?Arutha przedstawił wszystkich.– Witajcie w Elvandarze – powitał ich Calin.– Co to jest gwali? – zapytał Roald.– To są gwali – zatoczył łuk ręką.– I to najlepsza odpowiedź, jaką mogę służyć.Mieszkały już z nami w przeszłości.W tym pokoleniu to ich pierwsza wizyta.To prosty ludek bez zdrady w sercu.Są nieśmiali i raczej unikają obcych.Kiedy się czegoś przestraszą, biorą nogi za pas.A kiedy wpadną w pułapkę bez wyjścia, udają wściekły atak.Nie dajcie się nabrać na te wspaniałe zębiska.Używają ich głównie do gryzienia twardych orzechów i pancerzy owadów, którymi się żywią.– Zwrócił się do Apalli.– Dlaczego próbowaliście wystraszyć tych ludzi, co?Gwali zaczął gwałtownie podskakiwać.– Powula robić mały gwali.– Wyszczerzył zęby w uśmiechu.– Ona nie ruszać się.My bać się, że ludzie krzywdzić Powula i mały gwali.– Bardzo dbają o swoje małe – powiedział Calin ze zrozumieniem [ Pobierz całość w formacie PDF ]