[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Znam go od małego, teraz jest prawnikiem.Poprosił mnie o małą przysługę, ale później - coraz częściej czegoś ode mnie potrzebował.Wiesz o mnie wszystko, Troy, więc ty powiedz mi teraz coś o sobie.- Z przyjemnością.Urodziłem się i wychowałem w Nowym Jorku na Long Island.Kiedy byłem młody, wstąpiłem do armii.- Wolnego, synku.Jeszcze nigdy nie słyszałem, by ktokolwiek z czarnych został przyjęty do Armii Stanów Zjednoczonych!- A czy ja tak powiedziałem? Walczyłem poza krajem.W wielu armiach nie zwracają zbyt dużej uwagi na kolor skóry.Umiem sam zatroszczyć się o siebie.Teraz zajmuję się pewną sprawą, to znaczy muszę znaleźć pewnego człowieka i powoli zaczynam się utwierdzać w przekonaniu, że nie jestem w stanie zrobić tego w pojedynkę.Potrzebuję pańskiej rady.Może będę mógł się czymś odwdzięczyć.Z tego, co słyszałem o kolei podziemnej, domyślam się, że pomaga ona zbiegłym niewolnikom w ucieczce na Północ?- Tak, pomaganie przerażonym uciekinierom w przedostaniu się na Północ jest ważne, ale niektórzy z nas są ważniejsi od innych.To mała stacja.Nie taka jak ta, którą prowadził biedny Tom Garret.Zanim go złapali, przewiózł przez Wilmington ponad dwa tysiące siedmiuset pasażerów.- Nie mam pojęcia o zasięgu tej całej operacji, ale wiem, że coś co jest duże, nie może być tanie.Pańskie wydatki na transport i żywność muszą być ogromne, co oznacza, że możemy sobie nawzajem pomóc.Dobrze zapłacę za jakąkolwiek pomoc; tak więc nasze relacje będą obopólnie korzystne.Doyle otworzył usta ze zdziwienia.- Czy myślałeś kiedyś o sprzedawaniu cudownych maści leczących wszelkie dolegliwości? Człowiek, który gada tak jak ty, może zrobić fortunę na sprzedaży tych rzeczy.“Obopólnie korzystne relacje"! Mówisz lepiej niż większość kaznodziejów, których znam.Troy uśmiechnął się.- Mam nad nimi przewagę gruntownego wykształcenia, jakie wyniosłem ze szkoły powszechnej, i z Jamaica High School.- Tak, to jest coś.Powiedz mi lepiej, kogo szukasz, jeśli chcesz, bym ci pomógł.Przyjaciela?- Wręcz przeciwnie.Jego prawdziwe nazwisko brzmi Wesley McCulloch.Możliwe, że je zmienił, ale szczerze mówiąc, wątpię w to.Chcę się dowiedzieć, gdzie jest i oddać go w ręce sprawiedliwości.- Czy to biały?- Tak.- To ciężka sprawa, Troy.Tutaj, na Południu, nigdy nie będziesz w stanie zrobić tego sam.- Teraz już wiem o tym i zdaję sobie sprawę, że byłem trochę naiwny, sądząc, że mi się to uda.Będę potrzebował przykrywki.- Doyle spojrzał na niego, nie rozumiejąc, co ma na myśli.- Nie, nie.prawdziwej przykrywki, ale wcielenia się w inną rolę.Myślałem o tym przez cały dzień.Co pan o tym sądzi? Czy mógłbym iść na Południe jako służący, który miałby zanieść białemu jakąś wiadomość? Czy sądzi pan, że to by się udało?- Sądzę, że aby się nad tym zastanowić, muszę się najpierw czegoś napić.Nie mogę jeszcze teraz powiedzieć, że to się da zrobić, ale mogę cię zapewnić, że to najdziwniejszy pomysł, o jakim kiedykolwiek w życiu słyszałem.Postawił na stole ciężki gliniany dzban, wyjął z niego korek zrobiony z kiści kukurydzy i napełnił dwa kubki.- Spróbuj.Robi to taki jeden farmer mieszkający nad rzeką.Wziął ode mnie za to pięć centów.Co o tym sądzisz?Troy spróbował i natychmiast pożałował.- Sądzę, że on oszukuje - powiedział chrypiącym głosem.Doyle skinął głową.- Tak, żąda za dużo.- Przechylił kubek z domową whisky i napełnił go ponownie.- Myślę, że znam kogoś, kto mógłby ci pomóc - powiedział po chwili.- Jest Szkotem, mieszka w Waszyngtonie i zajmuje się pisaniem do gazet.Nieraz już nam pomógł w przenoszeniu wiadomości, kiedy jechał na Południe.Może być właśnie tym, kogo potrzebujesz.- Wspaniale, jeśli mi pomoże.Czy może się pan z nim skontaktować?Doyle położył palce na brodzie i pokiwał głową.- Potrzebne mi są żelazne gwoździe; pytałem już w Corners, ale nie mają, mam więc powód, by jechać do miasta.Wyruszę wcześnie rano, załatwię wszystko i powinienem do zmierzchu być z powrotem.Jeśli go nie będzie, przekażę wiadomość ludziom, którzy będą wiedzieć, gdzie go szukać.Ty do mojego powrotu musisz siedzieć zakopany w dole.- Chętnie odpocznę, proszę się o mnie nie martwić.- Martwię się o siebie, o to, że mnie powieszą, jeśli znajdą cię tutaj.Będę potrzebował trochę pieniędzy, by przekonać tego dziennikarza.Troy wsunął rękę do kieszeni.- Czy dziesięć dolarów wystarczy?- Czy wystarczy? Powiedziałem, że chcę go przekonać, a nie kupić.Bierz teraz te torby i chodź ze mną, pokażę ci kryjówkę.Chcę się jeszcze trochę przespać.Kryjówka miała bardzo zręczną konstrukcję.Duża beczka na melasę obracała się na osi, odsłaniając i zamykając otwór do wykopanego w piaszczystej ziemi pomieszczenia przypominającego pieczarę.Całość wzmacniał pień drzewa i belki wbite w ziemię.Na dole znajdowały się deski chroniące mieszkańca kryjówki przed wilgotną ziemią - Był tam też nocnik, wiadro wody i kilka świec wetkniętych między belki.Nic więcej.- Rano, zanim wyruszę, przyniosę ci trochę jedzenia.Powiedziawszy to, Doyle przesunął beczkę na swoje miejsce, zamykając tym samym właz.Troy znalazł zapałki, zapalił świecę, wyjął rewolwer i ułożył się do snu.Torby z powodzeniem zastąpiły mu poduszkę.Zdmuchnął świecę i natychmiast zasnął.Podczas dnia kilka razy budził się i ponownie zasypiał, nie mając w ciemnej norze nic do roboty.Nie wiedział, która jest godzina, i wydawało mu się, że czas płynie niezmiernie wolno.Przybliżył się do miejsca, skąd czuł powiew świeżego powietrza i znalazł glinianą rurkę, najprawdopodobniej zakrzywioną na końcu, gdyż nie przepuszczała światła.Przyłożył do niej ucho.Słyszał pojedyncze odległe głosy, później stukot przejeżdżającego wozu i nawołujące się dzieci.Ponownie układał się do snu, kiedy dotarło do niego głośne szczekanie psów.Intruz - czy może ich pan wracał do domu? Musiał się liczyć z obiema możliwościami.Kiedy beczka przesunęła się, odsłaniając dziurę, Troy stał oparty o ścianę z wymierzonym w otwór rewolwerem.- Wychodź - powiedział Doyle.- Wszystko w porządku.Troy wyszedł powoli, mrużąc oczy w świetle lampy.Za Doyle'em stał szczupły, elegancki mężczyzna ubrany w ciemny garnitur i wysokie buty do konnej jazdy.- Kto to jest? - spytał Troy.- Nie musisz się już bać.To człowiek, o którym ci mówiłem.Pan Shaw, pan Robbie Shaw.Wspomniałem mu pokrótce o twoich planach i jest zainteresowany.Możesz powiedzieć mu wszystko to, co powiedziałeś mnie.Nie ruszajcie się stąd, a ja pójdę sprawdzić, dlaczego te psy tak warczą.Odszedł, zabierając ze sobą lampę.Psy wciąż szczekały [ Pobierz całość w formacie PDF ]