[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jak sparaliżowany.Skamieniały.Zamroczony i odrętwiały.Jak wszyscy na tej sali.Floyd stał w drzwiach z podniesioną bronią i ustami otwartymi w nie kończącym się krzyku.Za nim spostrzegłem, po raz pierwszy, nieruchomego Fida.Świat był zakrzepłym kadrem filmowym i tylko ja nie znajdowałem się w tej pułapce.Otaczali mnie ludzie zatrzymani w trakcie mówienia, chodzenia, poruszania się.Odchyleni ze stanu równowagi, z podniesionymi rękoma, rozdziawionymi gębami.Znieruchomiali, milczący - martwi?Ruszyłem w stronę Komendanta, by uwolnić go od pukawki - palec miał zaciśnięty na spuście! Ale z każdym krokiem czułem coraz silniejszy opór powietrza; było coraz twardsze, aż miałem wrażenie wbijania się w litą ścianę.Nie mogłem już oddychać - powietrze zamieniło się w gęstą ciecz, której nie byłem w stanie wtłoczyć w płuca.Nagle ogarnął mnie paniczny lęk - po czym równie szybko ustąpił, gdy zrobiłem krok do tyłu.Znowu czułem się normalnie.Powietrze było powietrzem, wdychało się je i wydychało zupełnie łatwo.- Puść w ruch mózgownicę, Jim! - krzyknąłem na siebie.Słowa odbiły się głośnym echem w zalegającej ciszy.- Coś się dzieje - tylko co? Coś się stało, kiedy dotknąłeś zielonego światełka.To się łączy z artefaktem.Wbiłem w niego wzrok.Opukałem go kostkami dłoni.Szukałem na ślepo natchnienia.Przyszło!- Tachjony! Ten drobiazg emituje tachjony - wiemy o tym, bo przecież dzięki temu namierzyła go Aida.Tachjony -jednostki czasu.Artefakt zaczął działać - włączyłem go przyciskając światełko.Zielone oznacza „idź".Dokąd?Bezruch albo szybkość.Albo ja przyspieszyłem, albo świat zwolnił.Jak mogłem to rozróżnić? Z mego punktu widzenia wszystko wydawało się spowolnione i nieruchome.Artefakt coś zrobił, stworzył projekcję pola temporalnego lub wstrzymał ruch cząsteczek.Albo wywołał zjawisko zastygnięcia otaczającego świata w pojedynczej jednostce czasu.Czas stanął wszędzie w polu mojego widzenia -oprócz bezpośredniego sąsiedztwa aparatu.Przysunąłem się jeszcze bliżej i poklepałem go.- Mała, dobra maszynko czasu.Siło napędowa, spowalniaczu, hamulcu, blokado czasu - czymkolwiek jesteś.Zgrabna sztuczka.Tylko co mam dalej robić?Nie chciała odpowiedzieć.Bo też nie oczekiwałem tego od niej.To był teraz mój problem i musiałem się zmusić do zastanowienia nad nim bez pośpiechu.Na razie dysponowałem całym czasem, jakiego potrzebowałem.Ale w końcu będę musiał coś zrobić.To znaczy, nacisnąć pewnie drugi kolorowy guziczek.Albo stać i patrzeć jak oniemiały na aparat, umierając spokojnie z głodu, pragnienia bądź z innych przyczyn.Tylko które światełko?Zielone było dosyć oczywiste - teraz, po fakcie.A decyzję powziąłem na granicy życia i śmierci.Tym razem nie byłem pewny.Sięgnąłem, ale opuściłem rękę.Mając kupę czasu na dokonanie wyboru, stałem się panem niezdecydowania.Zielone oznaczało „idź", „włącz", „uruchom".Czy czerwone mogło znaczyć „wyłącz", „zatrzymaj"? Kto wie? A co z białym i pomarańczowym?- Jimmy, ciężka sprawa, chłopie.- Powiedziałem to z nadzieją na wesoły ton, ale wyszło bardzo ponuro i fatalistycznie.Wyłamywałem sobie ręce z niezdecydowania.Nagle przestałem i spojrzałem na dłonie, jakbym miał tam wydrukowaną odpowiedź.Zobaczyłem jedynie brud za paznokciami.- Czeka cię to wcześniej czy później, więc zrób to wcześniej, zanim nerwy zawiodą cię kompletnie! - ryknąłem na siebie.Wyciągnąłem palec - i cofnąłem.Wyglądało na to, że faktycznie nerwy zawiodły mnie kompletnie.- Weź się w garść, Jim! - rozkazałem.Sięgnąłem do tyłu, wziąłem się za kołnierz i potrząsnąłem sobą najsilniej, jak mogłem.Nic z tego.A może na chybił trafił? Co za różnica, szansę nie mniejsze niż na loterii.Wystawiłem palec i obiecałem sobie, że nacisnę pierwszy z brzegu kolor, kiedy skończę wyliczankę.- Ene, due, like, fake.Złap.Nigdy się nie dowiedziałem, co miałem złapać, bo przerwało mi echo zbliżających się korytarzem kroków.Echo?Tutaj, gdzie nic się nie poruszało!Podskoczyłem unosząc ręce w geście samoobrony.Opuściłem je i czekałem, a kroki dudniły coraz głośniej, coraz bliżej drzwi.Śmignąłem obok zastygłego ciała Floyda.- Obcy! Potwory! - wysapałem przyhamowując.Chciałem uciec, ale wiedziałem, że nie ma ucieczki.Dwa obrzydliwe, metalowe monstra.Rozwidlone członki, bryłowate czaszki, rozjarzone ślepia, szponiaste łapy.Podążały w moją stronę.Zatrzymały się.Sięgnęły.Nie! Sięgnęły do góry, aby ukręcić sobie łby.Usłyszałem wrzaskliwy rechot i ledwo zdałem sobie sprawę, że to ja go wydałem.Obróciły, ukręciły i podniosły.Hełmy.Z dużą dozą ciekawości spojrzały na mnie dwie nadzwyczaj ludzkie jadaczki.Oddałem im spojrzenia z równym wzruszeniem.Uświadomiłem sobie, że mimo krótkich włosów istota po lewej stronie to kobieta.Uśmiechnęła się i przemówiła.- Wes hal, eltheodige, ac hwa bith thes thinfreond?Zamrugałem nie kapując ani słowa.Wzruszyłem ramionami i obdarzyłem ich triumfalnym moim zdaniem uśmiechem.Drugi przybysz potrząsnął głową.- Unrihte tide, unrihte elde, to earlich eart thu icome!- Słuchajcie no - wymamrotałem.Miałem tego po dziurki i pilnie potrzebowałem kilku odpowiedzi.- Moglibyście spróbować esperanta? Starego, dobrego, prostego, drugiego języka galaktycznego, esperanta?- Oczywiście - powiedziała ukazując śnieżnobiałe zęby w triumfalnym uśmiechu.- Nazywam się Vesta Timetinker.Mój towarzysz to Othred Timetinker.- Mąż i żona? - spytałem, nie wiadomo dlaczego.- Nie, rodzeństwo klanowe.A ty - masz jakieś imię?- No jasne.James di Griz.Ale wszyscy mówią mi Jim.- Miło mi cię poznać, Jim.Dziękujemy za włączenie temporyzatora.Odbierzemy go teraz od ciebie.Ruszyła w kierunku artefaktu - o którym wiedziałem już, że był temporyzatorem.Ale na tym się kończyła moja skromna wiedza.Zasłoniłem go ciałem i powiedziałem:- Nie.- Nie? - Dość ładne czoło Vesty pokryło się bruzdami, a twarz Othreda nabrała nagle ponurego wyglądu.Obróciłem się lekko, by mieć na niego oko.- Skoro „nie" brzmi zbyt ostro - powiedziałem - to poprawię się i powiem: zaczekaj momencik, jeśli łaska.Może nie dziękowałaś mi przed chwilą za odnalezienieurządzenia?- Dziękowałam.- Skoro je odnalazłem, to znaczy, że zginęło [ Pobierz całość w formacie PDF ]