[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Jeśli mogę się wtrącić, wolałbym jednak kulę — zauważyłem, nieznacznie opuszczając ręce.— Kto ma nóż?Zaczęli szukać.Oczywiście okaże się, że go nie mają! — rozważałem.— Za prędko by się to skończyło.Oficer cisnął niedopałek na beton, rozgniótł go z niesmakiem końcem płetwy, splunął i rzekł:— Kończyć go.Idziemy.— Tak, bardzo proszę! — przywtórzyłem skwapliwie.Zbliżyli się do mnie, zaintrygowani.— Co ci tak spieszno na tamten świat, gringo? Patrzcie wieprza, jak się doprasza! A może mu tylko urżnąć palce i nos? — próbowali jeden przez drugiego.— Nie, nie! Proszę od razu, panowie! Bez litości, śmiało! — zachęcałem ich.— Pod wodę! — zakomenderował oficer.Spuścili na twarze maski z czół, oficer rozpiął pas zewnętrzny, dobył z wewnętrznej kieszeni płaski rewolwer, dmuchnął w lufę, podrzucił broń jak kowboj w kiepskim filmie i strzelił mi w plecy.Paskudny ból prześwidrował klatkę piersiową.Zacząłem się osuwać po ścianie; złapał mnie za kark, wykręcił twarzą do góry i strzelił raz jeszcze z tak bliska, że oślepił mnie ogień wylotowy.Huku nie usłyszałem, bo straciłem przytomność.Byłem potem w zupełnym mroku, dusząc się, bardzo długo, coś targało mną, podrzucało, mam nadzieję, że ani ambulans, ani helikopter — myślałem, potem zrobiło się, w tym mroku, jeszcze ciemniej, i nawet owa ciemność rozpuściła się w końcu, tak że nie zostało już nic.Gdy otwarłem oczy, siedziałem na schludnie posłanym łóżku, w pokoju o wąskim oknie, z szybą zamalowaną białym lakierem; patrzałem tępo na drzwi, jak gdyby na coś czekając.Nie miałem pojęcia, ani gdzie jestem, ani skąd się tu wziąłem.Na nogach miałem płaskie trepy, na sobie — pasiastą piżamę.Dobrze, że choć coś nowego — przemknęło mi —jakkolwiek nie zapowiada się to nazbyt ciekawie.Drzwi uchyliły się.Stał w nich, otoczony gromadką młodych ludzi w białych płaszczach szpitalnych, krępy brodacz z siwą, szczotkowatą czupryną, w złotych okularach.W ręku trzymał gumowy młotek.— Ciekawy przypadek — rzekł.— Bardzo ciekawy, proszę kolegów.Pacjent ten uległ zatruciu znaczną dawką halucynogenów cztery miesiące temu.Działanie ich ustąpiło już od dawna, lecz on nie potrafi w to uwierzyć i nadal uważa wszystko, co dostrzega, za objaw halucynatoryczny.W aberracji swej posunął się tak daleko, że sam prosił żołnierzy generała Diaza, którzy uciekali kanałami z zajętego pałacu, aby go rozstrzelali, ponieważ liczył na to, że śmierć będzie w samej rzeczy przebudzeniem z omamów.Został uratowany dzięki trzem bardzo poważnym zabiegom — usunięto mu dwie kule z komór sercowych — i uznał, że nadal halucynuje.— Czy to jest schizofrenia? — cienkim głosem spytała niska studentka, która, nie mogąc się przepchać przez stłoczonych kolegów, stawała na palcach, aby zobaczyć mnie ponad ich barkami.— Nie.Jest to psychoza reaktywna o nowej postaci, wywołanej, niewątpliwie, zastosowaniem tych fatalnych środków.Wypadek zupełnie beznadziejny; tak źle rokujący, że zdecydowaliśmy się poddać go witryfikacji.— Doprawdy? Panie profesorze! — studentka nie posiadała się z zainteresowania.— Tak.Jak wiecie, przypadki beznadziejne można już obecnie zamrażać w płynnym azocie na okres od czterdziestu do siedemdziesięciu lat.Każdy taki pacjent zostaje umieszczony w hermetycznym pojemniku, rodzaju naczynia Dewara, z dokładnym opisem historii choroby; w miarę nowych odkryć i postępów medycyny, podziemia, w których przechowuje się tych ludzi, podlegają remanentom, i wskrzesza się każdego, któremu już można pomóc.— Czy pan się chętnie godzi na to, aby zostać zamrożonym? — spytała mnie studentka, wetknąwszy głowę między dwu rosłych studentów.Oczy jej płonęły naukową ciekawością.— Nie rozmawiam z przywidzeniami — odparłem.— Najwyżej mogę powiedzieć, jak pani na imię.Halucyna [ Pobierz całość w formacie PDF ]