RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bo zbyt wielu będzie wtedywiedzieć, że ich rodziny, przyjaciół czy sąsiadów oskarżono i skazano niesprawiedliwie.Awtedy, wiedząc o niewinnych ofiarach, mogą zacząć również współczuć prawdziwymczarownikom i prawdziwym heretykom.Gdyż kiedy wszyscy są winni, to nikt nie jest winny.Czy pojmujesz, co mówię? Wydaje mi się  przełknął głośno ślinę. Wydaje mi się, że tak. Tak więc zrobię, o co prosisz.I nie dla twoich mieszczańskich łapówek, bo jeśli jewezmiesz, to własnoręcznie powieszę cię na najbliższym drzewie. Kiedy wypowiadałem tesłowa, przez twarz Andreasa przebiegł grymas, ale mój kolega inkwizytor rozsądniepostanowił się jednak nie odzywać. Zrobię to, bo w moim sercu płonie żar prawdziwejwiary.I nie chcę, żeby ludzie pokroju kanonika Tintallero tę wiarę plugawili  urwałem,spojrzałem na niego i dodałem ostrzejszym tonem. A poza tym wolałbym nie widzieć natwojej twarzy tego powątpiewającego uśmieszku. Tak, Mordimerze.To znaczy nie, Mordimerze.Z ust mi wyjąłeś te właśnie słowa.Wierz mi, że. Zamknij się  rozkazałem mu. Jeszcze nie skończyłem.%7łądam od ciebie i innychbezwzględnego posłuszeństwa, a od ciebie dochowania tajemnicy.Natychmiast każeszodesłać ludzi Gottstalka, ale nie do Hezu.Gdzie indziej.Gdziekolwiek, byle daleko i byle niktnie wiedział dokąd jadą. Oczywiście  przytaknął.* * *Kostuchowi i blizniakom kazałem czekać na zewnątrz, a do ratusza wkroczyłem, mając uboku Andreasa Keppela oraz dwóch braci inkwizytorów z miejscowego oddziału ZwiętegoOfficjum.Byli to Johann Wenzel i Heinrich Vangarde, obaj młodzi, pulchni, jasnowłosi,przypominający znacznie bardziej kupieckich synów niż inkwizytorów.Wszyscy jednakodzialiśmy się w oficjalne stroje, gdyż i misja, z którą przybywaliśmy, była jak najbardziejoficjalna.Wiedzieliśmy, że kanonik, jak co dzień, uczestniczył w mszy świętej w niewielkiejkaplicy na parterze, a potem śniadał wraz z najbliższymi współpracownikami w sali napiętrze.Jak słyszałem, nie martwił się zbytnio postami oraz umartwieniami, gdyż służbacodziennie przynosiła wina i potrawy ze słynącego z wyśmienitej kuchni domu kupca Wildebrandta, cechowego mistrza aksamitników.Który to Wildebrandt wraz z żoną i córkąprzebywał od wielu dni w gościnnych piwnicach ratusza, podczas kiedy kanonik cieszył sięzasobami jego spiżarni oraz piwniczki i korzystał z niezwykłych uzdolnień kucharza.Przy drzwiach stała uzbrojona w miecze straż księdza kanonika.Dwóch barczystych,pryszczatych chłopaków odzianych w skórzane zbroje. Jegomość śniada  warknął jeden z nich. Możecie zaczekać tam, pod ścianą.Machnął pogardliwie ręką. Od kiedy wiejskie chamy mówią inkwizytorom, co powinni czynić?  zapytałemłagodnie. Od kiedy tacy owcojebcy, jak wy, mają czelność nosić miecze? A krótko mówiąc,dlaczego takie syny kurew i wieprzy chodzą jeszcze po Bożym świecie?Zamurowało ich.Obaj rozdziawili gęby i przyglądali mi się, jak gdybym spadł zksiężyca.Szkoda, gdyż myślałem, że wyciągną miecze, a wtedy będziemy mogli bezuszczerbku dla prawa rozpruć im kałduny ich własnymi ostrzami.Skoro jednak nie wyrażalichęci do bitki, klasnąłem w dłonie.Na ten sygnał przygalopowało czterech miejskichstrażników. Zabrać im broń i skuć  rozkazałem. Osadzić w lochu.Jutro staną przed sądem.Zabawne, ale nawet nie bronili się, kiedy miejscy strażnicy wyrwali im miecze, brutalnierzucili na posadzkę i związali, pętając nadgarstki tak silnie, aż trysnęła krew.Ot, jakichzawodowców dobierał sobie kanonik.A strażnicy też sobie nie żałowali, gdyż wcześniejludzie kanonika pomiatali nimi gorzej niż psami.Uśmiechnąłem się do dowodzącegooddziałkiem sierżanta. Do cel mają trafić żywi  powiedziałem. Ale jeśli będą stawiać opór, nie żałujcie imkułaków. Sie wie, wasza dostojność  wykrzyknął uradowany sierżant. Zostańcie na razie w korytarzu, jeśli łaska  poprosiłem mych towarzyszy.Otworzyłem drzwi i stanąłem na progu prostokątnej komnaty.Podłoga wyłożona byłamarmurami, a na ścianach wisiały gobeliny oraz kilka sztuk świetnie utrzymanej i zdobionejbroni.Po mojej lewej stronie ciągnęły się szerokie, wysokie okna oszklone kolorowymiwitrażami.Poczesne miejsce zajmował duży stół, przy którym siedział ubrany w bury habitkanonik oraz pięciu jego kleryków.Na blacie piętrzyły się potrawy oraz puchary z winem ipiwem. Czego chcecie?  warknął kanonik, patrząc na mnie spode łba.Odkroił sobie solidnykawał wołowego udzca i wepchnął go w usta. Nie fihicie, he sniaham? Mam dokumenty, które mogą was zainteresować, księże kanoniku  powiedziałemuprzejmym tonem.Tintallero gryzł długo, a potem przełknął i popił winem.Zauważyłem, że jeden zkleryków trącił drugiego w ramię i spoglądał w moim kierunku, uśmiechając się złośliwie.Najwyrazniej spodziewali się niezłej zabawy.Miałem nadzieję, że się nie zawiodą.  I przeszkadzasz mi w śniadaniu, tak?  warknął Tintallero. Bo przywiozłeś jakieśdurnoty, co? Stańże więc tam pod ścianą i czekaj, aż zjemy.I módl się, żeby było w tychpismach coś godnego uwagi, bo jak nie. Pogroził mi na wpół ogryzionym gnatem.Klerycy roześmiali się, a kanonik popatrzył na nich z uznaniem, ale jednocześnie, jakbybadawczo.Może sprawdzał, który śmieje się najmniej wesoło? Nie poczęstujecie mnie śniadaniem?  zagadnąłem. Przybyłem do was prosto z drogi ichętnie bym się czegoś napił i coś zjadł.Klerycy zamarli.Jeden nawet z łyżką podniesioną do ust.Kanonik odwrócił sięgwałtownie. Czy pozwoliłem ci się odzywać? Może rzucimy mu kilka kości?  zaryzykował żart jeden z kleryków, ale Tintallerozgromił go spojrzeniem.Wyraznie tylko on w tym towarzystwie miał monopol na dowcipy. A muszę mieć na to wasze pozwolenie?  spytałem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl