[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Jehowy obliczeBłyskawicowe jest ogromnej miary!Gdy warstwy ziemi otwartej przeliczęl widzę koście, co jako sztandaryWojsk zatraconych, pod górnymi grzbietyLeżą i świadczą o Bogu szkielety,Widzę, że nie jest On tylko robakówBogiem i tego stworzenia, co pełza.On lubi huczny lot olbrzymich ptaków,A rozhukanych koni On nie kiełza.On piórem z ognia jest dumnych szyszaków.Wielki czyn często Go ubłaga, nie łzaPróżno stracona przed kościoła progiem:Przed nim upadam na twarz On jest Bogiem!Gdzież więc ten człowiek, który jest zwiastunemPokory? co się Bogiem ze mną mierzył?Ja go chcę jeszcze, w głowę tnę piorunem,Tak jakem wczora go w piersi uderzył.Czy widzieliście? i on ma piołunemZaprawne usta.Lud, co w niego wierzył,Radość udaje, ale głowy zwiesił,Bo wie, żem skinął Ja i wieszcza wskrzesił.Jam z wolna serca mego rwał kawały,Zamieniał w piorun i w twarz jemu ciskał;A wszystkie tak grzmią jeszcze jako skały,Jakbym ja w niebie na sztuki rozpryskałBoga, a teraz kawałki spadały.Jam zbił lecz cóżem dziś u ludzi zyskał?Za błękitami był bój i zwycięstwo Ludzie nie widzą we mnie, tylko męstwo.Zaprawdę.Gdybyś mię widział, Narodzie!Jak ja samotny byłem i ponuryWiedząc, że jeśli mój grom nie przebodzie,Litwin z Litwinem mię chwycą w pazury.235Już przypomniawszy gniazdo me na wschodzie,Wołałem ręką Krzemienieckiej Góry,Ażeby weszła rozpędzić tę ciemnąZgraję i stanąć za mną lub pode mną.Bo się kruszyło we mnie serce smętne,%7łe ja nikogo nie mam ze szlachetnych;I próżno słowa wyrzucam namiętne,Pełne łez i krwi, i błyskawic świetnych,Na serca, które zawsze dla mnie wstrętne Ja, co mam także kraj, łąk pełen kwietnych,Ojczyznę, która krwią i mlekiem płynna,A która także mnie kochać powinna.Jeśli wy bez serc! wy! to moje serceZa was czuć będzie, przebaczać bez miary,Ikwo! płyń przez łąk zielonych kobierce!Ty także sławna, że fal twoich gwaryJakoby z Niemnem w olbrzymiej rozterceGadają. Tyś zmusiła Niemen staryWyznać, żem wielki, że w sławę płyniemy.Lecz rzekł: Niech idzie tam, gdzie my idziemy.Ha! ha! Mój wieszczu! Gdzież to wy idziecie?Jaka wam świeci? gdzie? portowa wieża?Lub w Sławiańszczyznie bez echa toniecie,Lub na koronę potrójną papieżaPiorunem myśli podniesione śmiecieGnacie. Znam wasze porty i wybrzeża!Nie pójdę z wami, waszą drogą kłamną pójdę gdzie indziej! i Lud pójdzie za mną!Gdy zechce kochać ja mu dam łabędzieGłosy, ażeby miłość swoję śpiewał;Kiedy kląć zechce przeze mnie kląć będzie;Gdy zechce płonąć ja będę rozgrzewał;Ja go powiodę, gdzie Bóg w bezmiar wszędzie.W me imię będzie krew i łzy wylewał.Moja chorągiew go nigdy nie zdradzi:W dzień jako słońce, w noc jak żar prowadzi.Ha! ha! odkryłeś mi się, mój rycerzu?Więc teraz z mieczem pod ciebie przypadam!Naprzód ci słońce pokażę w puklerzu,Przed słońcem ciebie z trwogi wyspowiadam.Fałsz ci pokażę w ostatnim pacierzuI pokazanym fałszem śmierć ci zadam;236Patrząc na twoją twarz zieloną w nocyJak księżyc słońca wyrzekłeś się mocy?Jam ci powiedział, że jak bóg litewskiZ ciemnego sosen wstałeś uroczyska;A w ręku twym krzyż jak miesiąc niebieski,A w ustach słowo, co jak piorun błyska.Tak mówiąc ja, syn pieśni! syn królewski! Padłem. A tyś już następował z bliskaI nogą twoją jak na trupie stawał?Wstałem. Jam tylko strach i śmierć udawał!Znajdziesz mnie zawsze przed twoim obliczem,Nie powalonym, hardym i straszliwym.Nie jestem tobą ty nie jesteś Zniczem.Lecz choćbyś Bogiem był ja jestem żywym!Gotów wężowym bałwan smagać biczem,Dopóki ten świat pędzisz biegiem krzywym.Kocham Lud więcej niż umarłych kości.Kocham.lecz jestem bez łez, bez litościDla zwyciężonych [ Pobierz całość w formacie PDF ]