[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Robiło się coraz jaśniej i zobaczył krew na jej udach.Tylko ten jeden razw życiu widział krew będącą rezultatem miłości.Patrzył, jak ściera ją z siebie;następnie podniosła wzrok i uśmiechnęła się, onieśmielona, ale dumna i w tymmomencie wiedział, że oto zmieniło się całe jego życie.Poszli razem na wzgórze, a potem przez Nadur do gospodarstwa jej rodziców.Ojciec, który już pracował w polu, w bezruchu i milczeniu patrzył jak zbliżają siędo niego. To jest Guido powiedziała. Mamy zamiar się pobrać.Ojciec kiwnął głową i wrócił do pracy.Znał swoją córkę.Noc spędzona pozadomem oznaczała zięcia.Zlub wzięli w kościele Zw.Piotra i Pawła w Nadurze.Udzielił im go mło-dy ksiądz.Był wysoki oraz silny i Guido pomyślał, że trochę przypomina muCreasy ego.Nie wyglądał na księdza miał nieco szorstkie i gburowate manie-ry, ale mieszkańcy Naduru lubili go.Solidnie pracował i był praktyczny.Rolnicydoceniali to.Mieszkańcy Gozo wszystkim nadają przezwiska, a tego księdza na-35zywano Kowbojem.Guido martwił się o reakcję Creasy ego na to małżeństwo.Byli przyjaciółmiod ponad piętnastu lat i rzadko kiedy się rozstawali.Ale Creasy okazał zadowole-nie i wcale nie był zaskoczony.Zdawał sobie sprawę, że dziewczyna kocha Guido,widział jej siłę i cieszył się ze szczęścia przyjaciela.Został świadkiem pana młodego na ślubie, milczącym i gburowatym jak Kow-boj, a podczas przyjęcia weselnego wlewał w siebie mnóstwo mocnego wina Go-zo.Była to niejako pośrednia emocja, ale zdecydowanie pozytywna.Julia instynktownie rozumiała tę przyjazń i nie oburzała się na nią.Patrzyła naCreasy ego jak na integralną część Guido.Kiedy wyjeżdżali do Neapolu, Creasyodprowadził ich na lotnisko, a gdy pochylił się aby ucałować ją w policzek, objęłago i przytuliła mocno na długą chwilę, a potem widział łzy w jej oczach. Nasz dom jest twoim domem powiedziała po prostu.Pokiwał głowąz dziwnie stężoną twarzą, a następnie przemówił: Jak będzie chrapał w nocy,to zagwiżdż, wtedy natychmiast się zamyka.Uśmiechnęła się i odeszła, bo nie była w stanie już nic powiedzieć, W samo-locie zapytała Guido co Creasy teraz zrobi, a on odpowiedział, że znajdzie sobiegdzieś jakąś wojnę.Tak więc Guido powrócił z żoną do Neapolu i zamienił swój dom w pensjonat Splendide.Tym razem matka rozświetliła świecami cały kościół w Posilano.Creasy odwiedził ich kilka razy w Neapolu, jadąc na wojnę lub wracając z niej.Nigdy nie pisał ani nie dzwonił, po prostu się zjawiał.Zawsze przywoził prezentdla Julii.Coś oryginalnego.Raz był to piękny batikowy obraz z Indonezji, razsznur naturalnych pereł akwamarynowych z Japonii.Nie były to prezenty ku-powane pod wpływem chwili, lecz przemyślane, wyszukane.Wiedziała o tymi dlatego sprawiały jej więcej przyjemności, niż samo ich piękno czy oczywistawartość.Zwykle zostawał tylko na parę dni, odprężony i zadowolony, a pewnego wie-czoru oświadczał, że wyjeżdża, po czym następnego dnia rano już go nie było.Ale ostatnim razem został ponad miesiąc.Nigdy nie leniuchował, niezmiennieznajdując sobie zajęcie przy drobnych naprawach w budynku.Lubił pracowaćfizycznie.Pożegnawszy ostatnich gości po kolacji, zasiadali w trójkę przy dużym ku-chennym stole, oglądali telewizję, czytali lub po prostu rozmawiali.Julia uśmie-chem kwitowała ich rozmowy, ponieważ niesamowita więz psychiczna pozwalałaim zdania zastępować jednym lub dwoma słowami.Guido często zaczynał je py-taniem o starego znajomego. Miller? Angola.36 Dalej narzeka? Jak zwykle. Ale ostry? Jak igła. A Uzi? Polubił.Przeważająca część takiej rozmowy była dla niej niezrozumiała, zwłaszczakiedy dotyczyła broni.Po paru pierwszych wizytach wyjazdy Creasy ego wywo-ływały niepokój u Guido, ale nic nie mówiła.Podczas ostatniej zadomowił się nadobre i był szczęśliwy.Kiedy więc oświadczył, że rano wyjeżdża, powiedziała muwprost, że chętnie przyjmą go do siebie, gdyby chciał zostać i uznać to miejsceza swój dom.Guido nie odzywał się; nie potrzebował.Creasy uśmiechnął się doniej, co miało miejsce bardzo rzadko i powiedział: Może pewnego dnia takzrobię, naprawię wam całą instalację hydrauliczną, a co miesiąc będę odmalowy-wać dom. Wiedzieli, że mówi poważnie.Przyjedzie i po prostu już nigdy nieoświadczy, że wyjeżdża; będzie to zarówno dobre i słuszne.Ale któregoś dnia Julia wybrała się na zakupy, miejscowa drużyna piłkarskaakurat wygrała, więc jej kibice jechali przez miasto kawalkadą, trąbiąc klaksona-mi i powiewając flagami; kierowca jednego z samochodów, wiozący ośmiu pija-nych, stracił panowanie nad kierownicą i przygniótł ją do muru.Creasy zjawił się tydzień pózniej, zmęczony po długiej podróży.Guido zapo-mniał go zapytać, skąd wiedział.Został na parę tygodni i jego obecność pomogłaGuido dojść do siebie.Teraz Guido siedział w samochodzie i przyglądał się światłom nad zatoką.Słońce już zaszło.Próbował sobie wyobrazić swoje życie, gdyby nigdy nie poznałJulii, a kiedy ujrzał ten obraz, jeszcze lepiej zrozumiał obecny stan Creasy ego.Musiał zająć się czymś innym, jeśli nawet nie na długo.Czymś, co wypełnimu czas i umysł.Czymś, co zatrzyma upadek.Creasy pojechał do Rodezji i usiłował tam znalezć swoje miejsce.Szkolił mło-dych, białych rekrutów i prowadzał ich w busz.Ale był to inny świat i nie potrafiłsię z nim utożsamić.Uczestnicząc w wojnie nie próbował rozróżniać między do-brem i złem.Sympatyzował z białymi.Nie byli to zli ludzie.Nadszedł jednakich czas.Mieszkali w złym kraju.Przybyli tam jako pionierzy, mający stworzyćnowy kraj i mieli się za pokrewnych wczesnym osiedleńcom amerykańskim.Aleczasy się zmieniły.Nie mogli wyniszczyć czarnych, jak stało się to z amerykań-skimi Indianami czy australijskimi Aborygenami.Większość białych nie chciałatego, a nieliczni pragnący to uczynić przekonali się, że wielu czarnych miało miny37ziemne, granaty, wyrzutnie rakietowe i AK 47.To był inny świat.Najstraszniejsząrzeczą był brak nadziei.Creasy napotykał ten symptom na każdym kroku.Innitego nie dostrzegali.Od Dien Bien Phu do Algierii, do Katangi, z powrotem doWietnamu, zawsze w niekończących się kręgach beznadziejności.Wojna w Rode-zji pozwoliła mu ostrzej spojrzeć na swoją przeszłość.Bezowocne walki toczonedla ludzi, którzy mówili o patriotyzmie, ale nigdy o umieraniu choć walczonodo ostatniego człowieka.Popatrzył w przyszłość i ujrzał dokładnie taki sam po-rządek rzeczy.Jeśli nie w Rodezji, to gdzieś indziej.Brak nadziei: to epitafiumdla jego przeszłości.Stracił zainteresowanie.Zaczął dużo pić, a jego ciało flaczało i popadało w le-targ.W końcu odsunęli go od akcji i uczynili zaledwie doradcą.Niewiele bra-kowało, żeby w ogóle go wyrzucili, ale pamiętano o dawnych dniach, którymizasłużył na wdzięczność.Szybko zdał sobie sprawę, że czyniono to z łaski i du-ma kazała mu wyjechać.Pojechał do Brukseli, gdzie znał pewną kobietę, ale onaw międzyczasie ułożyła sobie życie, więc wsiadł w pociąg do Marsylii i pod wpły-wem impulsu złapał prom na Korsykę.Główne siły Legii znajdowały się na Kor-syce i tam zaprowadził go instynkt.Od buntu Pierwszego Pułku minęło wiele łat.Legia zdążyła zdobyć się na wybaczenie.Tam był dom.Może sierota mógł wrócićdo sierocińca.Przyjechał do Calvi popołudniu i usiadł z drinkiem na placu.Koszary leżały nawzgórzu i kiedy zastanawiał się czy ma tam pójść, czy nie, posłyszał śpiew [ Pobierz całość w formacie PDF ]