RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skórą ściągniętą ze zdechłego zwierzęcia.Ciekaw jestem, co by na to powie-dzieli ci twoi bramini z Brahmpuru, gdyby mieli dotknąć takiego plugastwa?Nie odważyliby się pokalać nim sobie rąk, oj nie, nie.RL Motu and stropił się najpierw, ale potem odparował: Ale ja nie jestem braminem,jak sam dobrze wiesz. bronił się za-żarcie. Przestań się z nim drażnić  Saida Bai upomniała Iszaka Chana. Ja? Ja się wcale z nim nie drażnię.Za bardzo lubię tłuściocha, żebymmiał go niepotrzebnie denerwować  powiedział Iszak Chan.Agał oczywiście w żywe oczy.Ponieważ Motu and był człowiekiem wy-jątkowo zrównoważonym, Iszaka Chana korciło zawsze, żeby go jakoś pod-judzić i wytrącić z równowagi.Ale tym razem Motu and nie dał się sprowo-kować, a tylko odparł ze stoickim spokojem: Jak to miło z twojej strony, Chan sahib.Ale wiesz, jak to jest.Nawetnam, niegodnym ignorantom, zdarzają się czasem przebłyski inteligencji.Dlamnie, na przykład, nie jest wcale ważne, z jakich materiałów konstruuje sięsarangi, ale jaki to daje efekt.Palce wytrawnego artysty potrafią wydobyć ztych trzewi i z tej skóry niebiańskie, czarowne brzmienia. Na jego twarzwypłynął uśmiech, który był świadectwem pełnego ukontentowania. Wkońcu my sami to też nic innego jak skóra i trzewia.A jednak. zmarsz-czył czoło, starając się sprecyzować swoje myśli  a jednak dłonie tego Jed-nego Jedynego, który.Jednego Jedynego.Ale w tym właśnie momencie zjawiła się pokojówka, a Motu and na wi-dok tacki ze słodyczami przerwał natychmiast swoje teologiczne wywody.Sięgnął po kuleczkę laddu, równie okrąglutką jak on sam, i pulchnymi palca-mi włożył ją sobie w całości do ust.Po jakimś czasie Saida Bai przerwała milczenie: Ale przecież nie mieliśmy dyskutować na temat tego Jednego Jedyne-go, hen tam w niebiesiech  przy tych słowach uniosła w górę dłoń  aletego Jednego Jedynego po stronie zachodniej. Tu wskazała w kierunkustarej dzielnicy. Bez różnicy  machnął ręką Iszak Chan. Możemy się pomodlićjednocześnie i tu, i tam: i w górę, i na zachód.Jestem pewien, że ustad Madz-id Chan nie miałby nam wcale tego za złe, gdybyśmy któregoś wieczoru przezpomyłkę skierowali ku niemu nasze modły.A zresztą, czemu nie?  zakoń-czył wykrętnie. Składając hołd wielkiej Sztuce, Sztuce przez duże S, skła-RL darajednocześnie hołd samemu Bogu. Spojrzał na Motu anda, szukając uniego poparcia dla swojej filozofii, ale ten siedział nadąsany z pełnymi usta-mi, delektując się słodkim laddu.W drzwiach znowu ukazała się pokojówka, tym razem oznamiając: Jakie zamieszanie pod bramą! Zamieszanie! Bibbo?  zapytała Saida Bai, zaciekawiona raczej niżzaniepokojona wiadomością.Pokojówka spojrzała jej śmiało prosto w oczy i powiedziała: Ano, wygląda na to, że jakiś młody człowiek wykłóca się ze strażni-kiem. Ty bezwstydnico! I co to za buńczuczna mina?  powiedziała SaidaBai zupełnie bez złości. Hm  ciągnęła  no, a jak on wygląda? A skądże ja mogłabym to wiedzieć?  wykręcała się pokojówka. Przestań się zgrywać, Bibbo.Wygląda na faceta z klasą? Owszem, nawet niczego sobie  przyznała pokojówka. Ale wmroku trudno było dokładnie mu się przyjrzeć.Ulica jest zle oświetlona. Zawołaj strażnika  powiedziała Saida Bai. No, idz.Wszyscyśmy tutaj sami swoi  dodała, widząc wahanie pokojówki. No, a co z nim? Z tym facetem?  spytała pokojówka. Jeśli rzeczywiście ma klasę, jak utrzymujesz, Bibbo, to poczeka nazewnątrz. Tak jest, begam sahiba  powiedziała pokojówka i poszła, wykonaćpolecenie. Kto to może być?  zastanawiała się głośno Saida Bai, a potem za-milkła na jakiś czas.Strażnik wszedł do mieszkania, zostawił swoją lancę przy głównym wej-ściu, po czym wdrapał się z wysiłkiem po schodach na galerię.Stanął wdrzwiach pokoju, gdzie siedzieli goście Saidy, i zasalutował.W turbanie imundurze koloru khaki, ciężkich buciorach, z sumiastymi wąsiskami nie pa-sował zupełnie do tego otoczenia, gdzie wszędzie znać było kobiecą dłoń, alemimo to wcale nie wyglądał na speszonego. Kim jest ten mężczyzna i czego chce?  zapytała Saida Bai.RL  Nalega, żeby się z panią zobaczyć  odparł strażnik flegmatycznie. Domyślam się.ale jak się nazywa? Tego właśnie nie chciał mi powiedzieć, begam sahiba.Nie mogę sięod niego opędzić.Jest strasznie nachalny.Wczoraj też tu był i zostawił dlapani wiadomość, ale postanowiłem nic nie mówić, bo prawił takie imperty-nencje.Oczy Saidy Bai zapłonęły gniewem. Postanowiłeś mi nic nie mówić?! Nie mogłem przy radży sahibie  odparł strażnik niewzruszony. Hm.A co to była za wiadomość? Przedstawił się tylko jako ten, co żyje w świątyni miłości  powie-dział strażnik spokojnie.Ponieważ określił miłość innym słowem niż Man, położył cały dowcip ikalambur z ,,Prem Niwas" stał się nie do rozszyfrowania. Ten, który żyje w świątyni miłości? Co to może oznaczać?  SaidaBai zwróciła się teraz do Motu i Iszaka, tamci zaś wymienili zdziwione spoj-rzenia.Na twarzy Iszaka Chana błąkał się pogardliwy uśmieszek. Tyle jest osłów na tym świecie  westchnęła Saida Bai, ale trudnobyło wyczuć, kogo miała na myśli. Dlaczego nic nie napisał? Tak się do-kładnie wyraził? Ani to zabawne, ani sensowne.Strażnik pogrzebał znowu w pamięci i tym razem przekazał dokładniejtreść swojej rozmowy z Manem poprzedniego wieczoru.Wszyscy  cała ichmuzykalna trójka  natychmiast rozwiązali zagadkę, kiedy tylko usłyszelisłowa  prem" i  niwas", które powtórzył teraz sumiennie strażnik. Aha!  powiedziała Saida Bai rozbawiona. Chyba mam wielbi-ciela.Co wy na to? Wpuścimy go? Dlaczego nie?Nikt nie zgłosił sprzeciwu.Zresztą z jakiej racji? Strażnik zszedł na dół zzaproszeniem dla niespodziewanego gościa, a Bibbo, z polecenia Saidy Bai,przykazała Tasnim, żeby nie wychodziła ze swo jego pokoju.RL 2.13Man, którego pożerała przy bramie zgryzota, nie mógł wprost uwierzyćwłasnym uszom, kiedy usłyszał, że zostanie przyjęty i to już w tej chwili.Prawdziwy uśmiech losu.W przypływie wdzięczności wcisnął strażnikowi wdłoń całą rupię.Strażnik podprowadził go do drzwi mieszkania, a pokojówkawskazała drogę do pokoju.Kiedy kroki Mana dały się już słyszeć na galerii za drzwiami, pokoju, Sa-ida Bai zawołała: Proszę, niech pan wejdzie, Dagh sahib! Niech się pan rozgości.Swo-im przybyciem przydał pan blasku naszemu spotkaniu.Man przystanął na chwilę w drzwiach i popatrzył na Saidę Bai z radosnymuśmiechem, na co i jej twarz się rozjaśniła.Był ubrany skromnie, ale niena-gannie w wykrochmaloną kurtę-padzamę.Stroju dopełniała elegancka białabawełniana czapeczka, której haft dopasowany był kolorystycznie do hafto-wanej w ćikan kurty, oraz białe dzuti z miękkiej skórki, z noskami w szpic. Czym pan przyjechał? Przyszedłem na piechotę. Nie szkoda było panu niszczyć takiego eleganckiego ubrania w tymkurzu? To niedaleko, tylko parę minut drogi  odparł Man z prostotą. Proszę, niech pan usiądzie.Man usiadł po turecku na wyściełanej białym materiałem podłodze.Saida Bai zabrała się do przyrządzania panu.Man przyglądał się jej w za-myśleniu. Byłem tu również wczoraj, ale szczęście mi nie dopisało. Słyszałam właśnie  odparła Saida Bai [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl