[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- E, tam, przecież on wykituje.I dobrze mu tak, jak Boga kocham.Zaraz pierwszego dnia, jak tuprzyjechał, chciał,żebym z nim poszła na górę za darmochę.Słyszysz, Blue? Ach ty tani draniu - powiedziałam doniego - mogę z tobą iść, ale musisz zapłacić tak jak wszyscy inni." l wiesz co? Odmówił.Jak cisię to podoba? Nalej mi jednego.Bert, na koszt Zara.- Gdzie Zar?- A bo ja wiem?Popijałem whisky i czekałem wpatrując się w schody z niby to obojętną miną.Przy stołachsiedziało kilku ludzi.Rozmawiali, grali w pokera, ale nie hałasowali aż tak bardzo, żeby nie byłosłychać, co się dzieje na górze.Dochodziły stamtąd stłumione jęki gracza, a z innego pokoju głosArchie'ego D.Brogana.który śpiewał jakąś piosenkę.Po chwili zeszła do nas Jessie.Wysoka,chuda Jessie.Podeszła do Mae, naszeptała jej coś do ucha i obydwie zaczęty chichotać.Nie pamiętam już, ilu strofek piosenki Brogana wysłuchałem.N ie rozróżniałem poszczególnychsłów, ale zorientowałem się, że śpiewa po irlandzku i że jak dochodzi do końca, to zaczyna odpoczątku.W czasie pauz myślałem, no dobra, może nareszcie skończył, ale nic z tego, bo milkłtylko po to, żeby przepłukać sobie gardło.Wreszcie usłyszałem skrzypienie otwieranych drzwi i na schodach ukazał się Brogan.Schodziłpowoli, pochylony, i trzymał się kurczowo poręczy.Na ostatnim stopniu pośliznął się,wybuchnął śmiechem i usiadł.Poczerwieniał, na policzkach wystąpiły mu sine żyłki.Podbiegłemdo niego i próbowałem go podnieść.Zmiech uwiąż! mu w gardle, odegnał mnie gwałtownymruchem ręki, wstał o własnych sitach i ruszył ku drzwiom.Poszedłem za nim.Wymiotował naśrodku ulicy.Kiedy skończył, otarł sobie twarz czerwoną chustką i poszedł do sklepu Izaakatrzezwiusieńki już jak nowo narodzone dziecię.Jakże dobrze pamiętam te chwile - nawet dziką melodię, jaką wtedy śpiewał.Do dziś brzmi mi wuszach.A przecież wcale nie znałem tego człowieka! Wyszedł ze sklepu Izaaka niosąc dużąpaczkę i kilka pękatych worków.Przerzucił je przez grzbiet muła, dosiadł go i podczas gdygapiłem się na niego jak urzeczony, dotarł do końca ulicy i wjechał na równinę.85Patrzyłem za nim przez dłuższy czas.Nikt jakoś pozamną nie zauważył jego odjazdu, ulica roiła się od ludzi, przed namiotem Szweda gromadziły sięgrupy zgłodniałych.Wszedłem do sklepu.Zastałem tam Izaaka, który robił rachunki.Brzuchata Chinka siedziała przydrzwiach.Trzymała ręce na kolanach i ciężko dyszała.- Izaak, powiedz, co ten facet kupił?- Czy to nie byi czasem nadzorca z kopalni?- Tak.- Kupił sporo prowiantu, patelnię, całe pudło nabojów, zapałki, koc, butelkę rycyny, kilka uncjitytoniu.Czyż nie były to wystarczające dowody? Czy koniecznie musiałem przeczytać list? Nazajutrzścieżką wiodącą z kopalni zaczęli przybywać górnicy po dwóch na jednym mule, każdy z nichmiał kilof przerzucony przez ramię.Zapełniła się nimi nasza ulica.Angus Mceilhenny powiedział do mnie:- Dopóki nam płacili, rąbaliśmy te skaty, ale ja już od dobrych kilku tygodni wiedziałem, że tamnie ma ani krztyny złota.Nabrali się na kolor tych żył.A więc pomyłka.Jak cały Zachód, jak cała moja egzystencja.Nabieramy się na kolory, któremamią nas, oślepiają i dopiero kiedy jest za pózno, świta nam, że życie to jedno wielkieoszustwo, jedna wielka beznadziejna bzdura.Pisząc to teraz, rozumiem oczywiście, że byliśmy u kresu wędrówki, zanim ją rozpoczęliśmy, żew samym początku tkwiła zapowiedz końca.Piszę w nadziei, że ktoś znajdzie te kartki iprzeczyta.Powiem teraz, jak wyobrażam sobie mojego przyszłego czytelnika.Może będzie nimdżentelmen siedzący w miękkim fotelu, ustawionym na dywanie, wewnątrz murowanego domuw mieście składającym się z solidnych budynków, takim na przykład jak Nowy Jork, o którymMolly opowiadała któregoś wieczoru.Miasta oświetlonego na każdym skrzyżowaniu latarniamigazowymi, tętniącego kopytami koni ciągnących lśniące powozy, pełnego wytwornych ludzi.Ale nie myśl, szanownyczytelniku, że z racji tych wszystkich wspaniałości jesteś lepszym kowalem własnego losu niż ja.Czy czytając moją historię bardzo się gorszysz? No cóż, dałbym wiele za to, żeby znać twoją.Czyny twojego ojca tkwią w tobie, podobnie jak czyny jego ojca tkwiły w nim, nikt z nas niezaczyna od początku, dzwigamy na sobie brzemię pokoleń;nic się nie mnoży oprócz kłopotów, kolejne klęski są po prostu coraz większe, to wszystko.Wiem, że tak jest, zawsze to wiedziałem.Wymyślam sobie od durniów za to, że prowadziłemcałą tę buchalterię.Zupełnie tak, jakby wpisy do ksiąg mogły być namiastką życia, jakbystawiane na papierze znaki mogły wpływać na nasz los.Można spisywać jedynie i wyłączniefakty, tak jak czynię to teraz na kartkach częściowo wypełnionych notatkami i poliniowanychczerwonymi kreskami.Wiem, że nie pomoże to już ani mnie, ani nikomu z tych, których znałem. Oto ci, którzy zginęli", napisałem.O nie, nie pomoże to już nikomu.Tyle że mnie ułatwiawydobywanie tego czy owego z pamięci [ Pobierz całość w formacie PDF ]