[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Większość kolej - kowiczów była zresztą wyposażona w krzesełka, śpiwory, małe namioty.Wielu grało w karty, ktoś rzeźbił w glinie, na niektórych odcinkach odbywały się bankiety przed - i za - stojących.Jeszcze dalej ksiądz kolejkowicz dawał ślub dwojgu młodym.Sto metrów w tyle kwilił świeżo urodzony osesek, co pewien czas nadjeżdżał karawan, a znacznie częściej wóz asenizacyjny.Jak się później udało Fawsonowi dowiedzieć, wyróżniającym się obywatelom udzielono bezpłatnych “urlopów kolejkowych" w wymiarze od trzech tygodni.Przeważnie wystarczało.Jak jednak miał dostać się do pawilonu? Nawet ignorując strażników.Całość vivarium obita była aluminiowymi blachami, a neoszatan miał spore wątpliwości, czy na pewno potrafi przenikać przez aluminium.Z kolei wdarcie się przemocą mogło doprowadzić do dobrowolnego wpadnięcia w zasadzkę.Nie, nie.Trzeba poszukać innej metody!Dziesiąte miejsce w kolejce zajmowała zażywna jejmość z pieskiem (ludzie skazani na wielodniowe wystawanie zabierali ze sobą inwentarz żywy, co, choć nie zalecane, nie było też zabronione).Foksterier warczał i rwał się w stronę skwerku z trawką, ale jejmość nie opuszczała swej pozycji, widać nie dowierzała sąsiadom.Puściła natomiast smycz.Piesek wpadł między rachityczne krzewy, a już po chwili, zwabiony przez Fawsona, zniknął za załomem muru.Meff uwiązał zwierzątko do betonowego pachołka, a sam, wpatrzony w pierwowzór, począł się koncentrować, przypominając sobie kabalistyczne zaklęcia, które ktoś w charakterze notatek wypisywał na marginesach suplementu Who is who? Najpierw omyłkowo zmienił pieska w kamień i musiał odwoływać całą reakcję.Wreszcie przy kolejnej próbie poczuł, jak ciało don Diavola kurczy się, transformuje.W głowie mu huczało, rozlegała się symfonia dzwoneczków, a w mięśnie wbijało tysiące igieł.Potem ból ustąpił i Meff poczuł się dobrze, choć czworonożnie.Merdnął przyjaźnie do przywiązanego foksterierka i pobiegł na plac.- Gdzie byłaś, Juanito! - krzyknęła pani, a widząc brak obróżki i smyczy wymierzyła mocnego klapsa.- Wszystko gubisz, łachudro, a byłaś kiedyś taką porządną suczką.Fawson miał ochotę zawarczeć i wbić zęby w tłustą łydkę, ale dla dobra sprawy pohamował gniew.Od wejścia dzieliły ich tylko trzy osoby.Tymczasem pojawiła się nowa komplikacja.Meff, zaaferowny swoją odmianą, nie spostrzegł, jak skądś wyłonił się nagle łaciaty kundel, dopadł go od tyłu i natychmiast wspiął się na jego grzbiet!Pedał! - chciał krzyknąć oburzony Agent, ale wyszło mu tylko kokieteryjne warczenie.Na szczęście właścicielka, która nie chciała mieć nierodowodowych szczeniaków, nie żałowała parasolki.Tymczasem znaleźli się na progu.Jeden z czterech milczących cerberów przedarł talon i wchłonęło ich chłodne, słabo oświetlone wnętrze.Kolejka posuwała się z regularnością taśmy produkcyjnej.Trzy minuty, krok do przodu.Trzy minuty.Korytarz wił się jak grecki ornament i dopiero po półgodzinie znaleźli się przed rozsuwanymi drzwiami, przypominającymi wejście do windy w przeciętnym hotelu.Meff Fawson, czy, jeśli kto woli, suczką Juanita, obserwował tłustą jejmość z rosnącym zdziwieniem.Ze starszą niewiastą zaczynało się dziać coś dziwnego.Drżała jak w febrze.Na jej czoło wystąpiły żyły, twarz pokraśniała.Nad niby - windą zapalił się napis: “Masz trzy minuty".Automatyczne drzwi wpuściły ich do środka.Pomieszczenie miało wygląd przeciętnego zoologicznego vivarium.Kabina zwiedzających pogrążona była w ciemności, natomiast za pancerną szybą w jaskrawym świetle lamp kwarcowych znajdował się wybieg dla Wilkołaka.Zresztą nazwa “wybieg" brzmiała w tym wypadku jak przesadny komplement.Znajdowało się tam niewielkie klepisko z paroma bezlistnymi drzewkami i budą (właz był zagrodzony kratką).Na ziemi poniewierało się kilka mocno nieświeżych ochłapów.Sam Wilkołak siedział apatycznie w kącie i gapił się bez wyrazu w przestrzeń.Wyglądał biednie, właściwie nawet żałośnie, i co tu ukrywać - absolutnie bezbronnie.Tymczasem w szykowną damę z pieskiem wstąpiła furia.Z elegancko umalowanych ust wyleciał stek najbardziej wulgarnych przekleństw, pięści zaczęły wygrażać zwierzęciu.Z tego, co wykrzykiwała, Meff zrozumiał, że przeklina kosmatego więźnia za wszystko.Za nieudane życie, za niedostatek, za ciężką pracę, za permanentny brak spokoju i pewności jutra, za męża, którego gdzieś kiedyś zabrano i dotąd nie dał znaku życia, za syna odbywającego służbę w klasztorze piechoty morskiej, za córkę, która zeszła na psy.“Ty wilkołaku parszywy, ty!" Za fałsz i za obłudę! Za beznadzieję! Za to, że Bóg zapomniał o Cortezji, za samego Corteza, za kłótliwą sąsiadkę, za dozorcę, który donosi, za szefa w pracy, za kolejki, za wrzód na dwunastnicy.“Ty przeklęty bandyto! Ty skurwysynu! Ty kapitalisto, ty!".Aż wreszcie przekleństwa przeszły w jedno nieartykułowane rzężenie i stłumiony szloch.Rozsunęły się drzwi z drugiej strony.Weszło trzech mężczyzn w kitlach.Dwóch ujęło pod ramiona wyczerpaną niewiastę, która nagle oklapła jak ciasto pod wpływem przeciągu, a trzeci podszedł do szyby i rutynowo przetarł ją szmatą.Teraz Meff, przezornie ukryty w kącie, zauważył ciągnącą się poniżej tafli rynienkę na plwocinę.Wszedł następny facet.Rekordowy zbieracz bawełny.Przez chwilę milczał, po czym uniósł żylastą pięść, pogroził Wilkołakowi, rzucając jeden wszystko mówiący dźwięk: “Tyyy!." i splunął dokładnie w środek szyby.Przeszło jeszcze kilkunastu.Wszyscy ziali nienawiścią, wylewali gorzkie żale, złorzeczyli.Nasz spsiały bohater nie pojmował istoty rozgrywającej się ceremonii, było mu tylko z każdą minutą coraz smutniej.Mniej więcej po półgodzinie rozległ się wysoki, świdrujący dźwięk.- Koniec na dzisiaj! Koniec na dzisiaj! - zawarczały rozstawione wszędzie szczekaczki.Drzwi rozsunęły się i personel w kitlach z rzemiennymi pasami w dłoniach oczyścił z tłumu korytarze vivarium.Nie było protestów.Najwyżej westchnienia i jęki.Potem zapadła cisza.Drzwi zasunęły się ponownie.Tymczasem Wilkołak ożył, wstał, poprawił zmierzwione futro, wykonał kilka przysiadów i gwiżdżąc otworzył niewidoczną dotąd lodówkę.Uniosła się krata zasłaniająca wejście do budy.- Dobranoc, stary! - rzucił ktoś z obsługi.Potem spoza ściany słychać było jeszcze ryglowanie potężnych zamków.Najprawdopodobniej zostali sami.Niezrozumienie sytuacji Meff składał na karb swego spsienia i powstałej wskutek tego niskiej średnie! arytmetycznej inteligencji.Z pewnym wysiłkiem wrócił do pierwotnych kształtów.Do klatki można było dostać się przekraczając szybę, ale Fawson wolał przeniknąć przez marmurowy cokół i klepisko.Znalazł się w środku, kiedy Kajtek, odwrócony tyłem, nalewał sobie kieliszek wódki “Kaktusówki".Potwór natychmiast wyczuł obcego.Zawarczał.Jego twarz zmieniła się w przerażającą maskę [ Pobierz całość w formacie PDF ]