[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dlatego, że gmach jest opalany.Weszliśmy do sali z dywanami.Było to ciche, nieco na uboczu położone pomieszczenie.Wysokie okna wychodziły na ogród, w którym rósł olbrzymi platan.Miał już całkiem pożółkłe liście, od których światło wpadające do sali nabierało przyćmionego żółtego blasku.Dywany wyglądały cudownie.Były wśród nich dwa z szesnastego wieku, z wzorem o motywach zwierzęcych, kilka ispahańskich i kilka polskich, jedwabnych w kolorze łososiowym z szmaragdowymi otokami.Starość i światło słoneczne nadały ich tonom łagodną patynę, tak że robiły wrażenie dużych, bajecznych pasteli.Dzięki nim sala zyskiwała nastrój i harmonię, jakiej nigdy by jej nie dały obrazy.Okno ukazujące jesienne listowie platanu i perłowoszare niebo wyglądało również jak stary dywan.Zatrzymaliśmy się tam jakiś czas, a potem wróciliśmy do innych sal muzeum.Było w nich jeszcze tłoczniej niż poprzednio i rzucało się w oczy, że ludzie ci właściwie nie pasowali do tego otoczenia.Mieli blade twarze i znoszone ubrania, z pewnym onieśmieleniem chodzili po salach z rękami założonymi w tył, z oczami widzącymi całkiem co innego niż obrazy z epoki Odrodzenia i ciche marmurowe posągi antyczne.Wiele osób przycupnęło na ustawionych wokół sali czerwonych, wyściełanych ławeczkach.Siedzieli znużeni, w takiej pozycji, jak gdyby gotowi byli w każdej chwili wstać, jeśliby im ktoś kazał się stąd wynosić.Widoczne było, że niezupełnie pojmują, jakim cudem wolno im siedzieć bezpłatnie na wyściełanych ławeczkach.Przywykli do tego, że nie dostają nic za darmo.We wszystkich salach panowała zupełna cisza, mimo tylu zwiedzających ledwie od czasu do czasu padało jakieś słowo - a jednak mnie się zdawało, że patrzę na straszliwą walkę, na bezgłośną walkę ludzi, którzy ponieśli klęskę, ale nie chcą się jej poddać.Byli wyrzuceni poza nawias swej pracy, swych dążeń i zawodów - przyszli jednak do tego cichego przybytku sztuki, aby nie ulec rozpaczy i otępieniu.Myśleli o chlebie, wciąż tylko o chlebie i o pracy, ale przyszli tu, aby na parę godzin uciec od tych myśli.Sunęli ciężko, z opuszczonymi ramionami, jak ludzie dążący bez celu, wśród rzymskich głów o czystych rysach i greckich posągów kobiecych o nieprzemijającym wdzięku - tworząc wstrząsający kontrast, beznadziejny obraz tego, co ludzkość mogła osiągnąć na przestrzeni tysiącleci i czego osiągnąć nie mogła: szczyty wiecznotrwałej sztuki, ale nie zapewnienie każdemu kawałka chleba.Po południu wybraliśmy się do kina.Gdy wyszliśmy na ulicę, niebo przetarło się.Miało teraz kolor niedojrzałego jabłka, było niezwykle jasne.Na ulicach i w sklepach paliło się już światło.Szliśmy powoli do domu, oglądając po drodze wystawy.Przystanąłem przed jasno oświetloną wystawą wielkiego magazynu futrzarskiego.Wieczorami panował już chłód i w oknach wystawiono grube pęki srebrnych lisów oraz kolekcję futer.Spojrzałem na Pat.Miała na sobie swoją krótką kurtkę futrzaną i właściwie ubrana była o wiele za lekko.- Gdybym zmienił się teraz nagle w bohatera filmu, wszedłbym od razu do sklepu i wybrał dla ciebie płaszcz.Uśmiechnęła się.- Który?- Ten.Pokazałem futro, które wydawało mi się najcieplejsze.- Masz dobry gust, Robby - zaśmiała się.- To bardzo piękne nurki kanadyjskie.- Chciałabyś mieć taki płaszcz?Spojrzała na mnie.- Czy ty wiesz, kochanie, ile kosztuje takie futro?- Nie i nie chcę nawet wiedzieć.Wolę zachować złudzenie, że mógłbym ci ofiarować, co tylko zechcę.Dlaczego tylko innych ludzi ma być stać na takie gesty?Podniosła na mnie oczy.- Ale ja nie chcę takiego płaszcza, Robby.- Dlaczego? Dostaniesz go! Ani słowa.Jutro każemy go przysłać do domu.Uśmiechnęła się.- Dziękuję, kochanie - rzekła, całując mnie na środku ulicy.- A teraz pomyślimy o tobie.- Przystanęła przed magazynem konfekcji męskiej.- O, ten frak! Musisz go mieć do moich nurków.Dostaniesz także tamten cylinder.Ciekawa jestem, jakbyś wyglądał w cylindrze?- Jak kominiarz!Obejrzałem dokładnie frak.Leżał na wystawie obitej srebrnym aksamitem.Przyjrzałem się sklepowi.Był to ten sam, w którym na wiosnę kupiłem sobie krawat - po pierwszym spotkaniu z Pat, kiedy to zalałem się gruntownie.Nagle ścisnęło mnie coś w gardle - nie wiedziałem, dlaczego.Na wiosnę.wtedy jeszcze nic nie przeczuwałem.Wziąłem wąską dłoń Pat i podniosłem ją do ust.- Musisz mieć jeszcze do futra parę rzeczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]